suche info
Czasem bez ładu i składu ale zawsze do przodu! Forum kontaktowe Wyrocznia #1 Wyrocznia #2Archiwum
- 2014, Kwiecień17 - 10
- 2014, Marzec14 - 17
- 2014, Luty17 - 11
- 2014, Styczeń14 - 14
- 2013, Grudzień4 - 0
- 2013, Listopad1 - 0
- 2013, Październik9 - 2
- 2013, Lipiec3 - 4
- 2013, Czerwiec12 - 17
- 2013, Maj14 - 15
- 2013, Kwiecień15 - 7
- 2013, Marzec4 - 3
- 2013, Luty1 - 5
- 2013, Styczeń10 - 5
- 2012, Grudzień4 - 7
- 2012, Listopad13 - 10
- 2012, Październik4 - 12
- 2012, Wrzesień13 - 24
- 2012, Sierpień19 - 29
- 2012, Lipiec15 - 22
- 2012, Czerwiec15 - 25
- 2012, Maj5 - 4
- 2012, Kwiecień14 - 27
- 2012, Marzec18 - 46
- 2012, Luty11 - 23
- 2012, Styczeń1 - 3
- 2011, Grudzień1 - 4
- 2011, Listopad5 - 6
- 2011, Październik1 - 0
- 2011, Wrzesień3 - 11
- 2011, Sierpień18 - 21
- 2011, Lipiec12 - 22
- 2011, Czerwiec22 - 15
- 2011, Maj19 - 8
- 2011, Kwiecień16 - 8
- 2011, Marzec12 - 7
Kategorie
Wpisy archiwalne w kategorii
Alpy 2012
Dystans całkowity: | 1245.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 53:47 |
Średnia prędkość: | 23.15 km/h |
Maksymalna prędkość: | 84.10 km/h |
Suma podjazdów: | 20300 m |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 138.33 km i 5h 58m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
93.00 km
0.00 km teren
03:20 h
27.90 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:900 m
Kalorie: kcal
Rower:Corratec CCT Pro
Alpy #10 Hradec Kralove - Kłodzko - PKP do Wrocławia
Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 24.06.2012 | Komentarze 8
Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9Niedziela, ostatni dzień naszej eskapady. Dwa tygodnie temu obiecałem sobie, że w niedzielę będę leżał brzuchem do góry ale rzeczywistość zostawiła nam rundę honorową na koniec.
Wspólna jazda średnio nam wyszła bo na początku Artur co chwilę stawał i grzebał w przerzutce, potem ja mało nie rozwaliłem Marcina okularów (najwyraźniej moje to za mało) i goniąc podczepiłem się pod jakiegoś dostawczaka objeżdżając pozostałych, a na koniec urządziliśmy sobie z Arturem wyścig pod przełęcz Polskie Wrota (od Lewina Kłodzkiego do rozjazdu na Zieleniec). Tomek przez cały ten czas holował przyczepkę swoim tempem.
Na rozjeździe komplet ale tylko na chwilkę bo z górki było i znowu Artur podpuścił, a ja nie odpuściłem i tak w kółko i na zmianę, tym sposobem dolecieliśmy do Kłodzka z kosmiczną przelotową:)
do domu...
"maksowanie" (to już naprawdę ostatnie) paluszków w PKP :)
FINITO, wypada się ogolić i karmić głowę tym co oczy widziały jak najdłużej...oby starczyło do następnego;)
Malutkie podsumowanie:
Przejechaliśmy niecałe 1300km w 9 dni zdobywając po drodze 10 przełęczy >2000m.n.p.m., w sumie dało to ~20km przewyższeń i >140km/dobę.
Był to mój pierwszy wielodniowy wypad na rowerze, lepszego towarzystwa i celu (Alpy) nie mogłem sobie wymarzyć i co teraz się pytam?? ;)
Poniżej zgrubna mapka całej trasy z pominięciem powrotu do Kłodzka na pociag.
Łańcuch 3 DA: 1980km
Kategoria Alpy 2012
Dane wyjazdu:
140.00 km
0.00 km teren
05:40 h
24.71 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2060 m
Kalorie: kcal
Rower:Corratec CCT Pro
Alpy #9 Altheim - Vimperk (koleją do Hradec Kralove)
Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 24.06.2012 | Komentarze 0
Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8 ... Dzień 10Śniadanie tym razem z lekkim zaskoczeniem, są owoce!:)
Na dzisiaj prosty plan: dojechać do Vimperku na pociąg o 15:48, dystans mizerny ale bogaci o doświadczenia postanawiamy połykać km bez niepotrzebnych przerw.
Przyczepa na początku przypadła Arturowi ale przed pierwszymi garbami zaczął coś marudzić o kolanie (to był taki jego "łańcuch Schlecka" na tej wyprawie:) i dalej ja robiłem za lokomotywę.
Droga do Passau mija nam bardzo sprawnie i po 2h możemy sobie zrobić pamiątkowe fotki nad Dunajem:)
Nie rozczulamy się zbyt długo i ruszamy dalej.
W Passau spadliśmy na jakieś 300m.n.p.m., jak się z czasem okazało żeby zobaczyć przejście graniczne z Czechami musieliśmy się wspiąć na 1000m.n.p.m. zaliczając po drodze masę mniejszych garbów i wzniesień. Nie tego się spodziewałem i na 90km, zdrowo sponiewierany oddaję przyczepę z powrotem w ręce Artura, który zebrał tylko śmietankę i za chwilę toczyliśmy się w dół, o ironio...
Na szczęście sprawiedliwość wzięła górę i po godzinie zdrowo kopnęło pod Kubova Hut, a ja słuchałem tylko "polskiej łaciny" jadąc 200m przed zestawem pociągowym he he he:)
Trochę o czeskiej kolei:)
Plan był następujący Vimperk - Strachonice - Plzen - Praha - Hradec Kralove - Nachod, wszystko przesiadki na 5-10min, a dziarski wagonik w Vimperku łapie 20min poślizgu, pociąg do Plzna przyjeżdża do Strachonic 40min po czasie itd itp:)
O 23:05 mieliśmy być w Nachodzie, ostatecznie wylądowaliśmy po 1:00 w Hradcu:)
Jaja jak berety połączone z małomiasteczkowym czeskim klimatem gdzie czas zdaje się płynąć sporo wolniej niż u nas:)
To naprawdę końcówka całej przygody...
Praha wieczorową porą
ZDJĘCIA
>>>Alpy dzień 10
Kategoria Alpy 2012
Dane wyjazdu:
180.00 km
0.00 km teren
06:35 h
27.34 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1270 m
Kalorie: kcal
Rower:Corratec CCT Pro
Alpy #8 Worgl - Altheim
Piątek, 15 czerwca 2012 · dodano: 24.06.2012 | Komentarze 0
Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7 ... Dzień 9, Dzień 10Kolejny słoneczny poranek zapowiada spotęgowanie kolarskiej opalenizny. Ruszamy stosunkowo wcześnie z zamiarem dojechania do Passau skąd już tylko rzut kamieniem do Czech.
Po obydwu stronach dość wysoko ale tym razem znamy profil trasy, nie jest groźny:)
Na 25km zaczynamy zdobywać 300m podjazd typu "łąka", taka mała pytka na pożegnanie podjazdów - przynajmniej tak nam się wydawało:) Przyszedł czas na wyrównywanie opalenizny:)
Droga wiedzie przez urokliwą i w miarę spokojną okolicę
Sytuacja nieco się zmienia kiedy dojeżdżamy w okolice jeziora Chiem. Jesteśmy w Bawarii, a poczułem się jak nad jeziorami w rodzinnych okolicach, różowy plastik, podniesione kołnierzyki i auta z logiem śmigła (BMW) zamienione na pudła rezonansowe...
Ta wątpliwa przyjemność nie trwała na szczęście długo i malowniczą ścieżką przebijamy się na północny brzeg gdzie panowała raczej sielska i ospała atmosfera:)
Od rana męczyłem chłopaków wizją kiełbachy i piwa nad jeziorem, korzystając z pięknych okoliczności przyrody rozleniwiliśmy się na dłuższą chwilę w przybrzeżnej knajpce
Droga idzie jak z płatka do momentu, w którym nasz nawigator (Tomek) zostaje w tyle, a ja mylę Traunreut z Traunstein i tym pięknym sposobem obniżamy nasz "lot" na północ o jakieś 15km, trasa wymaga korekty.
Gdzieś po drodze Tomek zrywa linkę w tylnej przerzutce, zostaje mu najtwardsze 50x11 i SIŁA:D
Miejscowy kieruje nas na sklep rowerowy w Laufen gdzie do urwanej linki dochodzi przebita dętka, na szczęście do sklepu jest rzut kamieniem, robimy niezbędne zakupy w rowerowym i otwieramy kącik serwisowy pod marketem.
Tam, zupełnie przypadkiem dostrzegam, że tylna obręcz po przygodzie na remontowanym odcinku za Brenner jest uszkodzona (wcześniej myślałem, że to tylko centra), jakby tego było mało wieczór zbliżał się nieubłaganie, a my mieliśmy zrobione jakieś nędzne 125km...
Ruszamy dalej, pierwsza mała ścianka i spada mi łańcuch, tego było za dużo, dobrze że chłopaki pojechali, a tubylcy nie znają polskiego...
Reszta czekała kilka km dalej, jedziemy wspólnie ale tylko przez chwilę musiałem dołożyć do pieca żeby się trochę uspokoić...
Artur z przyczepką dziarsko się trzymał, a Tomek po tym jak przegapił dwa mocniejsze akcenty na hopkach musiał nas gonić przez jakieś 10km z przelotową ~45km/h.
Pomimo przygód udaje nam się dokręcić do 180km, jest szansa zdążyć na pociąg w Czechach.
>>>Alpy dzień 9
Kategoria Alpy 2012
Dane wyjazdu:
158.00 km
0.00 km teren
06:40 h
23.70 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2150 m
Kalorie: kcal
Rower:Corratec CCT Pro
Alpy #7 San Leonardo - Worgl
Czwartek, 14 czerwca 2012 · dodano: 21.06.2012 | Komentarze 1
Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6 ... Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10Podobnie jak wczoraj poranek okazał się bezdeszczowy.
Reakcja na wieść o tym, że dzisiaj ja zaprzyjaźnię się z galaretą:)
Ostatni rzut okiem na San Leonardo
Wczorajszy dzień zakończyliśmy po kilku km podjazdu pod Passo di Giovo lub Jaufenpass, wypadało go dokończyć:)
Do przerobienia zostało jakieś 12-13km bardzo równego podjazdu z nachyleniem rzadko schodzącym poniżej 8% i z bardzo nielicznymi odcinkami na których można złapać tchu.
Artur i Marcin postanowili dokończyć wczorajsze harce i od razu wyrwali do przodu, przez dłuższą chwilę jechaliśmy wspólnie z Tomkiem ale najwyraźniej nie był to jego dzień bo ostatnie km robiłem już samotnie. Po drodze na górę dwóch Niemców było zainteresowanych przyczepą, zwłaszcza jeden z którym wywiązała się dość ciekawa i bardzo żywa dyskusja:) Zdębiał jak usłyszał że można z tym lecieć 80km/h:)
Przed przełęczą chłopaki urządzili sobie małą sesję, ja i Tomek wciąż harowaliśmy odrobinę niżej
Ledwie 2h po śniadaniu i już coś na koncie, motywujące:)
"Średni Pakiet Zjazdowy" tylko okularów trochę brak...
Następnie kierujemy się na Innsbruck przez niezbyt ambitną kolarsko Brenner Pass.
Niestety na zjeździe doświadczyliśmy w Austrii odrobiny polskiego klimatu, drogowcy zostawili próg po frezarce na odcinku o nachyleniu 10%. Tomkowi udało się w ostatniej chwili przeskoczyć, Marcin jechał na oponach 25 i przeżył, Artur szukał bidonów a ja wje....łem się z całym impetem z przyczepką i teraz mam tylną obręcz do wymiany:/
Do Innsbrucka po krótkiej wspinaczce prowadzi dość stromy zjazd, zakręty są szybkie, a "ogon" dodatkowo pomaga mi nabrać prędkości, było całkiem wesoło, zwłaszcza jak na zakręcie opony straciły kontakt z asfaltem:)
Tomek ustrzelił słynną skocznię na wjeździe
Przebijamy się na dworzec
Od Bormio Marcin walczy z przeziębieniem i zdecydował się wracać autobusem do kraju. W mieście wciągamy jakieś odpadki z Burger Kinga, przepakowujemy kolegę do stylówki Emporio Rumuni, do łask wracają klapki więc to takie deja vu z lotniska we Wrocku:) Trochę szkoda ale nic na SIŁĘ...;P
Cała przerwa zajmuje nam dobre 1,5h.
Dalsza trasa to w sumie nic specjalnego, zrobiło się płasko, nudno i bardzo tłoczno na drodze dlatego Tomek co jakiś czas prowadził nas na lokalne dukty gdzie >10% ścianki skutecznie wyrywały nas z letargu:)
W Worgl`u znaleźliśmy bardzo fajny nocleg za 33E w niejakim Bad&Rooms;:) Było tam wszystko czego nam trzeba, ekspres do kawy z kawą (!), wielki tv na euro, warsztat z niezbędnymi chemikaliami i właściciel, który lubił przebywać z gośćmi bo...nie lubił żony;P - przynajmniej tak to sobie na szybko poukładaliśmy:)
Smutek po "odejściu" Marcina postanowiliśmy utopić w kilku piwach, które w połączeniu ze 160km z przyczepą skutecznie mnie położyły...
ZDJĘCIA
>>>Alpy dzień 8
Kategoria Alpy 2012
Dane wyjazdu:
127.00 km
0.00 km teren
05:50 h
21.77 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2870 m
Kalorie: kcal
Rower:Corratec CCT Pro
Alpy #6 Steeeeeelvioooo!!!
Środa, 13 czerwca 2012 · dodano: 20.06.2012 | Komentarze 2
Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5 ... Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10Pobudka i nieśmiało wyglądamy za okno - pada...
Powtarzamy codzienną rutynę, pakowanie, maksowanie;P (śniadanie) i do depozytu:D, wychodzimy przed hotel a tam...
Czy mogło być piękniej? Wprawdzie prognozy na samej przełęczy nie były zachęcające ale prawdę mówiąc nikt z nas się tym nie przejmował.
Podjazd zaczyna się dosłownie 1km od hotelu.
Wczorajsze dywagacje przy piwie doprowadziły do małego zakładu, Artur postawił 6-cio paka że wciągnie galaretę pod Stelvio poniżej 2h, podjazd ma równo 20km. Oczywiście przyjąłem zakład:) Wątpię żeby reszta narzekała...
Ostatnia prosta!
Trochę historii tego epickiego podjazdu. Jak widać zaczęliśmy wszyscy razem, każdy miał już swoje w nogach dlatego proponowaliśmy Arturowi zmianę ale uparł się na to piwo:) Nachylenie generalnie trzymało dość równo poza jednym odcinkiem gdzie kopnęło pod 14% dając wszystkim w kość no i ostatnimi kilometrami.
Mając świadomość, że nie szybko zawitam tu ponownie od połowy postanowiłem jechać swoje, chciałem zobaczyć czy po tym wszystkim zdołam utrzymać założoną intensywność do końca. Po chwili zauważyłem, że Tomek również podkręcił tempo, dystans między nami utrzymywał się bez zmian ale kilkoma mocniejszymi skokami doszedł mnie i od tego momentu kręciliśmy razem. Kilka razy spróbowałem delikatnie podkręcić, dosłownie o 0,5km/h ale wiedziałem że kompan to odczuje:) W końcu jakieś 4km przed końcem stwierdził że musi stanąć, ja poleciałem dalej. Wystartował po jakiejś chwili mając do mnie kilkaset metrów straty, postanowiłem min odpuścić tak aby mieć te 5% rezerwy w razie W, 3km przed końcem podjazd kopie do równiutkich 10-11% - istna mordęga dla takich "górali" jak ja. Na ostatnich serpentynach przewaga wynosiła jakieś 50m, byłem pewien że nie da rady gdy na ostatniej prostej dosłownie 100m przed metą usłyszałem go tuż za sobą! Na finiszu wykrzesaliśmy z siebie wszystko, wygrałem o koło...
Przez te 10km nogi paliły "ogniem piekielnym" a płuca chciałem wypluć, świetna zabawa dzięki sąsiad:)
Artur WYGRAŁ zakład!:)
Chwila na foty (wszyscy mają z tablicą oprócz mnie...) i przygotowujemy się do zjazdu, gdy nagle...Droga zamknięta z powodu zagrożenia lawinowego.
Kilka razy chciałem sprowokować choćby malutką ale się nie udało;)
Tych serpentyn chyba nikomu tutaj nie trzeba przedstawiać.
Obiecaną 1h do otwarcia postanowiliśmy spędzić w przytulnych warunkach:)
Na tych starych zdjęciach KAŻDY ładuje z blatu...
Było w górę jest w dół:) Przygody na zjeździe:
- klasyczny "cyrkiel" na wyjściu z serpentyny
- pewien kierowca dostawczaka postanowił zostawić mi 1,5m do betonowych barierek przy 70km/h...
- to samo zrobił pewien idiota w Catheramie
Na dole mieliśmy problem żeby zebrać ekipę, Artur w niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się kilka km dalej...do tej pory nie wiem jak to zrobił.
Od Prato do Merano jedziemy pięknie nasłonecznioną doliną, najwyraźniej panuje tam jakiś mikroklimat bo sady owocowe nie miały końca.
Przez spory odcinek przebijamy się główną drogą lub mocno pofalowanymi odbiciami, okazało się że całość mogliśmy przebyć specjalnie przygotowaną ścieżką rowerową. Generalnie staraliśmy się unikać takich wynalazków z uwagi na krawężniki, przejścia itd to wszystko mocno spowalnia tempo ale tutaj po wjechaniu na taką ścieżkę mieliśmy wrażenie jazdy po mikro przełęczy:) serpentyny, zjazdy, tunele wszystko jak jeszcze kilka godzin temu tylko 3x pomniejszone:) Rewelacja.
Merano ciężko opisać w kilku słowach, miasto zapiera dech w piersi, jest przepiękne! Trzymając się wzdłuż rzeki, przecinając kawiarniane ogródki wjechaliśmy do jakiegoś zaczarowanego zagajnika z pajęczyną ścieżek z której ciężko było się wydostać.
Tomka navi wysiadła...
Ostatecznie ktoś wyczuł asfalt
W San Leonardo zatrzymujemy się na popas i mentalne przygotowanie przed atakiem przełęczy Passo di Giovo.
Włoski Tyrol pełną gębą - Can You speak english? NEIN! Na szczęście Marcin uczył się niemieckiego 12lat...
Tym razem dopadło Tomka, któremu towarzyszyłem jako asekurant. Artur i Marcin postanowili się powygłupiać i wyrwali do przodu:)
Po drodze zobaczyli pensjonat z TAKIM tarasem i o dalszej jeździe nie było mowy, coś tam przebąkiwali o późnej godzinie ale nie oszukujmy się, urżnęli się przy wygłupach i leń ich dopadł:)
ZDJĘCIA
>>>Alpy dzień 7
Kategoria Alpy 2012
Dane wyjazdu:
0.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Corratec CCT Pro
Alpy #5 Kupa w Bormio...
Wtorek, 12 czerwca 2012 · dodano: 20.06.2012 | Komentarze 0
Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4 ... Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10Bądź tu mądry i sobie coś zaplanuj...
Pierwszego dnia pochłonęła nas pajęczyna ulic, drugiego pokonała mentalność i zwyczaje Szwajcarów, trzeci dzień był na otarcie łez, ale dopiero wczoraj dołożyliśmy do pieca i byliśmy naprawdę zadowoleni z czasu i miejsca w którym wylądowaliśmy...do poranka.
Wyglądamy przez okno, pada - nic nowego, pakowanie, śniadanie, wymiana klocków i smarowanie łańcuchów po wczorajszym zjeździe, każdy w blokach gdy dopada nas recepcjonista ze słodkim hasłem
"if it`s raining here, there is snow on Stelvio it is dangerous for you to go"
Nosz k...wa jego mać! Szybko do kompa, webcam na Stelvio i załamka, droga zasypana, 0st od wysokości ~2300m.n.p.m. (Stelvio to 2757).
Siedzimy na dupach kombinując, Gavię odpuściliśmy już od rana przez deszcz, mamy dwa wyjścia albo poczekać do 16-17 i spróbować się przebić na drugą stronę przez Stelvio albo znaleźć kogoś kto nas przerzuci autem, prognozy na następne dni nie były optymistyczne i byliśmy gotowi odpuścić podjazd.
Patrząc na pogodę w okolicach 15 decydujemy się poszukać transportu, okazuje się jednak że na górze jest tak źle, że żaden z tych jeszcze wczoraj odważnych kierowców nie zdecyduje się na jazdę, później dochodzi info że zjazd jest w ogóle zamknięty...
Dzięki Tomkowi mamy uwiecznionego screena z pogodą na Stelvio tamtego dnia.
Przez całe to zamieszanie kręciliśmy się po hotelu i depozycie z rowerami przez pół dnia bez wykupionej doby hotelowej, właścicielkę ewidentnie doprowadzało to do szewskiej pasji i przyjmując Polaków następnym razem na bank nie wpuści ich do depozytu z obawy przed okupacją:)
Zdecydowaliśmy się zostać na kolejną noc, nie pozostało nic innego jak narzucić papcie i skoczyć po piwo, wieczorem nasi starli się z Rosją...
>>>Alpy dzień 6
Kategoria Alpy 2012
Dane wyjazdu:
145.00 km
0.00 km teren
07:30 h
19.33 km/h:
Maks. pr.:84.10 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:4000 m
Kalorie: kcal
Rower:Corratec CCT Pro
Alpy #4 Thusis - Livigno
Poniedziałek, 11 czerwca 2012 · dodano: 20.06.2012 | Komentarze 3
Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3 ... Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10Na dziś przygotowaliśmy "królewski etap" całej wyprawy, zaplanowana trasa wiodła przez 5 przełęczy >2200m.n.p.m. z metą we włoskim Livigno.
Dzień zaczęliśmy bardzo zwyczajnie, 1,5h śniadanie i wspinaczka w deszczu z odruchami wymiotnymi po obżarstwie:)
Marcin postanowił dziś na długo zaprzyjaźnić się z galaretą co bardzo ucieszyło pozostałych:)
Tomek towarzyszył mu przez spory kawałek uwieczniając bardziej spektakularne miejsca.
Standardowo deszcz odpuścił po 2-3h i nastroje od razu się poprawiły
Julier zdobyty
Następnie zjeżdżamy do St. Moritz na jakiś ciepły posiłek. Trafiamy do restauracji przy hotelu De Bellaval, nasze rozterki cenowo/energetyczne rozwiewa "dzień dobry"! Jeden z kelnerów był Polakiem i po usłyszeniu gdzie co i jak daleko pomógł nam "zatankować do pełna" nie rujnując naszych kieszeni:) Zjedzenie całej porcji wymagało sporego samozaparcia, nie wszystkim się udało:)
Do tej pory podjazdy robiliśmy albo podzieleni albo indywidualnie, wiadomo jak w górę to każdy sobie..
Po następną zdobycz postanowiliśmy jechać w komplecie.
Widoki po drodze były oszałamiające...
Z Passo di Bernina "spadamy" raptem 300m w dół, wjeżdżamy do Włoch i zaczyna się wspinaczka pod Livigno. W Szwajcarii przyzwyczailiśmy się, że nachylenia bardzo rzadko przekraczają 10-11%, zazwyczaj trzymają 7-10% i zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić przez te trzy dni. Po przekroczeniu granicy dała o sobie znać włoska fantazja, przywalili podjazd który trzymał 11-14%, nie wiem jak Artur zrobił to z przyczepką na ogonie bez przystanku, mnie w którymś momencie zagotowało...
Livigno kilkaset metrów niżej
W Livigno robimy małe zakupy i wszyscy zastanawiamy się czy mijana babeczka na łyżworolkach to Justyna Kowalczyk:) Po powrocie okazało się że ujeżdżała te same ścieżki co my:)
Artur postanawia nie odpuszczać i dziarsko wyciąga przyczepkę z Livigno na kolejną przełęcz. Marcin próbuje sabotować jego walkę rzucając przy wysiłku progowym nonszalanckie "ej stańcie na chwilę" albo "czy to był wóz shimano?", po każdej próbie potrzebowaliśmy dobrej chwili żeby się uspokoić:)
Kranówa nigdzie nie smakuje najlepiej.
Twarz przybiera diabelskiego wyrazu na widok takich znaków :D
Pogoda na podjeździe pod ostatnią przełęcz załamuje się, pada i wieje bardzo silny wiatr.
Pozostał tylko zjazd do Bormio, zdjęć nie ma bo było to najgorsze doświadczenie na całym wyjeździe. Czekała nas 20km walka o przetrwanie, deszcz nie padał tylko dosłownie ciął po twarzy jak igłami (wspomnę że wczoraj rozwaliłem okulary...), dodatkowo osławiona fantazja (albo bardziej trafnie debilizm) niektórych włoskich kierowców skutecznie podnosił nam i tak wysokie tętna. Na dole byliśmy przemoczeni do suchej nitki, z klocków hamulcowych zostały wiórki, na szczęście udało nam się znaleźć przytulny hotelik Adelle w którym zamelinowaliśmy na dłużej...:)
Był to zdecydowanie najlepszy dzień do tej pory, 5 przełęczy powyżej 2200m, całkiem przyzwoity dystans i przede wszystkim w końcu udało nam się dojechać pod przełęcze Stelvio i Gavię czyli główne cele naszej wyprawy :D
ZDJĘCIA
>>>Alpy dzień 5
Kategoria Alpy 2012
Dane wyjazdu:
143.00 km
0.00 km teren
06:45 h
21.19 km/h:
Maks. pr.:76.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2880 m
Kalorie: kcal
Rower:Corratec CCT Pro
Alpy #3 Oberwald - Thusis
Niedziela, 10 czerwca 2012 · dodano: 20.06.2012 | Komentarze 0
Dzień 1, Dzień 2 ... Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10Kolejnego ranka na śniadaniu stawiają się operatorzy wyciągu krzesełkowego:)
Nie chcąc powtarzać wczorajszego błędu, w porozumieniu z właścicielem pensjonatu czyścimy prawie cały bufet za dodatkowe 10CHF i robimy kanapki na drogę (jest niedziela...)
Dzień znowu mieliśmy zaczynać w deszczu ale zaraz po starcie wypogadza się i jest zupełnie sucho.
Wczoraj wylądowaliśmy u podstaw przełęczy FurkaPass, dzisiaj czekało nas ponad 16km wspinaczki z 1300m na prawie 2500m. Tomek postanowił zapracować na pierwsze pkt. w klasyfikacji "szerpa wypadu":)
Serpentyny pnące się na ścianie w tle nie wróżyły niczego dobrego...
Widzicie tunelik na dole? Jest na ujęciu wyżej, a to ledwie początek podjazdu...
Szczyty skąpane we mgle
Belvedere zdecydowanie wymaga kapitalnego remontu:)
Tomek walczył dzielnie ale na 13% odcinkach każdy kg bezlitośnie wysysa energię.
Pierwszy ze szwajcarskich gigantów na naszej trasie okiełznany, teraz pozostaje przetrwać na zjeździe przy temp. 10st:)
Po zjeździe trafiamy do Andermatt
Z którego bezpośrednio zaczynamy wspinaczkę na bardzo malowniczą przełęcz Oberalp.
Panorama Andermatt, na końcu w tle przełęcz Furka
Tomek wciąż walczy
Końcówka podjazdu bardzo delikatna, wzdłuż drogi poprowadzono tory słynnego Glacier Expresu (czerwona ciuchcia w tle)
Drugi gigant na koncie
Po zjeździe przerwa na ładowanie akumulatorów i przejmuję przyczepkę od Tomka
Czasami byliśmy zmuszeni opuścić główne trakty
Jakieś 40km było delikatnie z górki, chłopaki kolektywnie pracowali na zmianach osłaniając mnie i "galaretę":) Przez jakiś czas mieliśmy nawet kilku rowerzystów na ogonie ale chyba widząc jak zachowuje się przyczepka postanowili nie ryzykować jazdy za nią i odłączyli się:)
Było z górki musi być pod górkę - ten tekst będzie się często powtarzał:)
Do docelowego Thusis zmierzamy piękną doliną
Na koniec wypadają mi okulary i rozjeżdżam je przyczepką, niby drobnostka ale na zjazdach by się jeszcze przydały...
Taki etap niby bez historii ale jechało się bardzo dobrze i przy bezdeszczowej pogodzie. Ponadto w końcu udało nam się zbliżyć do pierwotnych założeń odnośnie dziennych przebiegów. Wieczorem opracowaliśmy szatański plan na następny dzień :)
ZDJĘCIA
>>>Alpy dzień 4
Kategoria Alpy 2012
Dane wyjazdu:
114.00 km
0.00 km teren
05:42 h
20.00 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2600 m
Kalorie: kcal
Rower:Corratec CCT Pro
Alpy #2 Bellinzona - Oberwald
Sobota, 9 czerwca 2012 · dodano: 19.06.2012 | Komentarze 1
Dzień 1 ... Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10Następnego dnia poranne przygotowania strasznie się przeciągnęły głównie przez 1,5h śniadanie i jakieś drobne regulacje przy rowerach, wystartowaliśmy po 10.
Na dzień dobry miejscowość St.Bernardino pomyliła nam się z przełęczą St.Gotthard i już mieliśmy kilkanaście km do przodu, poza tym pierwsze 2h spędziliśmy w deszczu, nie trudno się domyślić że atmosfera od rana była raczej morowa;P
Przynajmniej pejzaże nie zawodziły
Wczoraj deszcz, dzisiaj deszcz, prognozy przed wyjazdem były tragiczne i zaczęliśmy się zastanawiać czy będzie rzucało żabami do końca wyjazdu, na szczęście słońce zaczęło się nieśmiało wychylać zza chmur i do końca dzisiejszego dnia było bardzo pogodnie.
Dzisiaj chcieliśmy się dostać do Andermatt pokonując po drodze Nufenen Pass (2478 m.n.p.m) lub Passo dela Novena oraz Furka Pass (2429 m.n.p.m.)
Czekała nas wspinaczka na prawie 2500m.n.p.m. z ledwie 200m, spadek 1km w dół i poprawka na 2,5km - prawdziwa orka zwłaszcza dla Artura, który ambitnie postanowił wciągnąć "galaretę" na pierwszą przełęcz.
Droga wspinała się odczuwalnie przez ponad 50km i tylko w pierwszej połowie mieliśmy chwile wytchnienia.
Wygląda dwuznacznie ale bynajmniej nie załatwiam potrzeby na rower:)
W okolicach Airolo podeszliśmy lekceważąco do tematu żywienia i ruszyliśmy dalej nie uzupełniwszy zapasów. Kilka km dalej okazało się że po drodze nie ma sklepów, a w bardzo nielicznych restauracjach pozwalają klientom bankrutować jedynie do 14:00, ostatecznie we wsi All Aqua zaliczyliśmy zbiorowy zgon, mnie i Tomka odcięło chyba najmocniej. W akcie desperacji kupiliśmy jakieś badziewne ciastka na których ciągnęliśmy do końca podjazdu.
Reakcja...
Nachylenie na ostatnich kilkunastu km nie schodzi poniżej 8% kopiąc regularnie pod 10-11% co w połączeniu z awarią zasilania zmusiło Artura do oddania przyczepki Marcinowi, który poddał się po 10km na najbardziej stromym odcinku. Ja i Tomek jechaliśmy z tyłu dlatego wciąganie znowu przypadło w udziale Arturowi, 3km przed przełęczą okazało się że potrzebna jest jeszcze jedna zmiana, takim sposobem...
Wreszcie zdobyta, pierwsze poważne trofeum na trasie sporo nas nauczyło
Było w górę, jest w dół:)
Zjazd z Passo della Novena był zdecydowanie najszybszym spośród wszystkich na całym wypadzie, niezbyt wiele patelni za to bardzo dużo szybkich wiraży i lekkich zakrętów. W drodze na dół z przyczepką dobiłem do 80km/h, można było szybciej ale nie znałem trasy i w krytycznym momencie barierki zaczęły się zbliżać niebezpiecznie szybko:)
Po zjeździe stanęliśmy na ciepły posiłek po którym chciałem jeszcze zaatakować Furka Pass ale pogoda się załamała i chmury w górze nie zapowiadały niczego dobrego, rozsądek pozostałych zwyciężył i zatrzymaliśmy się na "nocleg". Ja i Tomek znaleźliśmy pokój za "jedyne" 120CHF, a Artur z Marcinem postanowili zatrzymać się w nieczynnej stacji wyciągu krzesełkowego:)
Kolejny dzień z bardzo mieszaną pogodą, dystans mizerny, pomyłki nawigacyjne, wpadka z jedzeniem, ceny... zaczynało do nas docierać, że ta przygoda będzie wymagała sporej dozy elastyczności.
ZDJĘCIA
>>>Alpy dzień 3
Kategoria Alpy 2012
Dane wyjazdu:
145.00 km
0.00 km teren
05:45 h
25.22 km/h:
Maks. pr.:75.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1570 m
Kalorie: kcal
Rower:Corratec CCT Pro
Alpy #1 Bergamo - Bellinzona
Piątek, 8 czerwca 2012 · dodano: 18.06.2012 | Komentarze 4
Wstęp, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10Po wylądowaniu w Bergamo zabieramy się za składanie rowerów co zajmuje nam dobre 2h i ostatecznie przed południem oficjalnie wyruszamy zwiedzać pajęczynę aglomeracji.
Zrezygnowaliśmy z przejazdu przez Mediolan i błądzimy szukając właściwej drogi na Leco/Como, w międzyczasie zaczyna padać, Tomek łapie kapcia, a przyczepka pod dyrygenturą Artura zachowuje się bardzo niestabilnie nie wróżąc niczego dobrego na szybkich zjazdach, zapanowała nieprzyjemna nerwówka.
Ostatecznie udaje nam się trafić na właściwą ścieżkę i po niedługim czasie wjeżdżamy do szwajcarskiego Lugano.
Po drodze mijamy sporo kolarzy, jak się później okazuje to protour`owcy trenujący przed prologiem w Tour de Suisse następnego dnia, podobno minęliśmy kilka bardzo znanych nazwisk... Od ok 100km przejąłem przyczepkę więc nie mogłem poszaleć ale chłopaki małą łyżeczką podłubali:) Los przewrotnie postanowił się do mnie uśmiechnąć i z odrobiną ulicznej brawury objechałem przyczepką kogoś z RadioShack - krążą ploty, że to Schleck który po tej akcji wycofał się z późniejszego TdF;)
Wisienką na torcie był dość szybki zjazd na którym postanowiłem poskromić wleczony ogon. Producent przyczepki jako bezpieczną prędkość podaje 40km/h, empirycznie sprawdziłem że 75km/h też jest osiągalne:)
Wieczorem dojeżdżamy do malowniczej Bellizony gdzie po chwili poszukiwań trafiamy do hostelu.
Na koniec postanowiliśmy zrobić niewielkie zakupy, pozwiedzać trochę i obejrzeć końcówkę meczu inauguracyjnego Euro
Pomimo 1,5km w pionie był to jeden z "płaskich" etapów dający ledwie przedsmak tego co mieliśmy pokonywać w następnych dniach...
licznik siadł mi po 120km więc dane zerżnąłem od Tomka.
ZDJĘCIA
>>>Alpy dzień 2
Kategoria Alpy 2012