suche info

avatar Czasem bez ładu i składu ale zawsze do przodu!




Forum kontaktowe
Wyrocznia #1
Wyrocznia #2

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
free counters
Wpisy archiwalne w kategorii

Starty 2012

Dystans całkowity:676.55 km (w terenie 55.00 km; 8.13%)
Czas w ruchu:22:53
Średnia prędkość:29.57 km/h
Maksymalna prędkość:87.20 km/h
Suma podjazdów:7030 m
Maks. tętno maksymalne:202 (96 %)
Maks. tętno średnie:192 (91 %)
Suma kalorii:9100 kcal
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:96.65 km i 3h 16m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
19.30 km 0.00 km teren
00:29 h 39.93 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
CADavg:
HR max:202 ( 96%)
HR avg:192 ( 91%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

VII Czasówka parami w Żmigrodzie

Niedziela, 30 września 2012 · dodano: 30.09.2012 | Komentarze 4

Miałem tylko kibicować ale Grzesiek szukał kogoś do pary i wystartowaliśmy.
Bez nakładek, kasków, specjalnych ciuchów itd. - wiadomo, że wynik nie będzie powalał, zależało nam aby przeorać ten dystans najmocniej jak się da i to założenie udało się wypełnić.




Kliknij FOTĘ po więcej:)


Więcej zdjęć autorstwa
Julii Wołodźko - Galeria WGK oraz
Gosi Pawlaczek - Galeria Szerszeni
Dziewczyny, jak zwykle spisały się rewelacyjnie:)



Oficjalnie: >>> WYNIKI
Dystans: 19.3km - w rzeczywistości tyle nie było
Czas: 28:40min
Vav: 40,39km/h
Kat. M1: 5/12mc
Open: 11/41 par

Hrav: 192bpm - 91% (>87% spędziłem 27:50min)

Pierwsze 3 zmiany na odcinku z wiatrem leciałem przy tętnie >200bpm (95%Hrmax) czyli trochę za dużo ale czułem, że obciążenie było na właściwym poziomie, najwyraźniej organizm się adaptował bo podczas rozgrzewki tylko incydentalnie zbliżyłem się w okolice 90%. Kolejne zmiany przy identycznym RPE już z nieco niższym tętnem (195-197bpm ->93-94%Hrmax). Ja schodziłem po 2min, Grzesiek przeważnie trzymał 2-2:30min. Na kole przez pierwsze 30s - 1min walczyłem żeby się "wyrównać", dopiero później mogłem złapać oddech.
Gdzieś czytałem opis interwałów(?) Tabaty, autor pisał że podczas 10s przerwy między 20s "strzykawkami" dług tlenowy cały czas się powiększa mimo min obciążenia - być może te same zależności tłumaczą reakcje przez pierwsze 30s na kole. Ostatnią prostą zrobiliśmy na krótkich zmianach wyjeżdżając się do oporu.

Mimo braku wspólnych treningów czasowych z Grześkiem, jechało nam się bardzo równo, naprawdę nie mam żadnych uwag, dobre mocne zmiany na zbliżonym poziomie, brak błędów, więcej tego dnia nie dało się ugrać.

Wiało jak jasna cholera!

Ps. Trochę przykra jest świadomość jak wiele osób ma w dupie regulaminy takich zawodów (czasówek). Syf był na Amber, wozili się też w Zawoni, a teraz w Żmigrodzie, znani ludzie, znane kluby/drużyny i tylko żal na to patrzeć.
Kategoria Starty 2012


Dane wyjazdu:
121.85 km 0.00 km teren
04:17 h 28.45 km/h:
Maks. pr.:67.00 km/h
CADavg:81.0
HR max:196 ( 93%)
HR avg:173 ( 82%)
Podjazdy:2240 m
Kalorie: 2500 kcal

Liczyrzepa 2012

Sobota, 8 września 2012 · dodano: 09.09.2012 | Komentarze 6

Do Jeleniej wyjechaliśmy wczesnym rankiem wspólnie z Tomkiem, Piotrkiem i Pawłem.
Po drodze dość mocno padało i miałem lekkie obawy o zjazdy w takich warunkach, na miejscu sytuacja bez zmian - trudno trzeba będzie bardziej uważać.

Na miejscu formalności, baaaardzo krótka rozgrzewka i po chwili na start gdzie Gosia Pawlaczek wespół z Zenonem Janiakiem starali się odebrać mi resztki pewności siebie - bezskutecznie ;P
Początek strasznie leniwie, chciałem zobaczyć czy ktoś ma ochotę powalczyć ale ostatecznie wylądowałem na czubie z jednym kolegą na ogonie. Pierwszy podjazd z uwagi na symboliczną rozgrzewkę trochę mnie kosztował ale poszedł bardzo sprawnie - kolegi nie było po 1km.

Drugi podjazd pod Karpacz również mocno, był tam jakiś fragment przy drodze głównej który strasznie dał mi w kość ale grzałem do oporu wiedząc, że na takich kawałkach się zyskuje.
W Karpaczu mijam kilku kolarzy, zrządzeniem losu trafiłem na oberwanie chmury, dosłownie wiadrami lało się z nieba, Tomek startujący 10min przede mną przejechał tam po suchym. W głównej części miasta spory ruch, nie zważałem na to i grzałem między autami licząc, że brawura pozwoli mi urwać dodatkowe sekundy. Strzałka ze skrętem na Kowary wyłoniła mi się spod jakiegoś samochodu w ostatniej chwili - masakra jakaś z tymi oznaczeniami, kilka było namalowanych dosłownie 5m przez skrętem czasami na szybkich odcinkach.
Mijam bufet na 30km i zaczyna się "czasówka na Okraj", po dwóch poprzednich podjazdach miałem już dosyć i odrobinę odpuściłem. Od początku czułem że to nie jest mój dzień i jadę "o złote gacie", wrzuciłem miękkie przełożenie i mieliłem >90rpm. Na ~4km przed przełęczą, na serpentynach zauważyłem Artura Kozala, który startował 10min za mną. Gość inna liga ale liczyłem, że podepnę się pod niego na zjeździe i zaoszczędzę trochę na płaskim i wietrznym odcinku do Przełęczy Kowarskiej. Dopadł mnie na 2km przed przełęczą i nawet zagadał widząc identyczną ramę, spiąłem się zdrowo, siadłem na koło i udało mi się wytrwać tracąc przed bramką ~10m które na zjeździe od razu urosły do 50m.
Zjazd z Okraju będzie mi siedział długo w głowie, wtopiłem "na swoim podwórku". Radzę sobie kiedy droga biegnie w dół i byłem pewien, że bez problemu odrobię początkową stratę, okazało się że Artur bardzo sprawnie zjeżdża i sukcesywnie dokładał mi kolejne m po każdej serpentynie:/ Nie byłem pewien opon, kilka razy miałem wrażenie jakby mi bardzo delikatnie uciekały i wolałem odpuścić niż leżeć. Jakby tego było mało, w którymś momencie postanowiłem się napić i wtedy kolejna patelnia wyrosła mi przed oczami, musiałem wyrzucić bidon bo na jednym hamulcu pojechałbym w las, tym sposobem zostałem bez picia (drugi bidon był pusty, nie chciałem go tankować przed podjazdem), do następnego bufetu 30km - bojowe nastawienie uleciało, musiałem odpuścić żeby w ogóle dojechać.
Do ~70km na którym zaczynał się podjazd pod Kowary strasznie mnie wymęczyło, wiatr hulał na całego, a po drodze nie było nikogo do pomocy.
W okolicach 60km doszedł mnie Przemek Furtek i przez chwilę udało nam się pojechać razem ale kręcił stanowczo za mocno jak na moje możliwości i w końcu po kilku km odjechał.
Co raz bardziej czułem że brakuje mi płynów ale ostatni większy podjazd tego dnia postanowiłem zrobić dość mocno, na przełęczy był bufet na którym zatankowali mi bidon, ja w tym czasie opróżniłem 0,5l wody i dalej w drogę.
Ostatnie 40km wymęczyło mnie przeokrutnie, mijałem sporo kolarzy ale nie było nikogo do współpracy, teren raczej pagórkowaty i bardzo często odkryty co w połączeniu z silnym wiatrem dało ostro w kość.
Na chwilę złapałem kogoś z mini ale jechał stanowczo za mocno i nie dałem rady jechać z nim po zmianach, poleciał do przodu. Potem na ~15km przed metą wyprzedziłem kogoś z mini kto siadł na koło i nawet był skłonny współpracować, ostatecznie dojechaliśmy wspólnie do mety ale nasza jazda wyglądała dość komicznie. Ja wciągałem nas pod większość zmarszczek licząc że kompan da mi osłonę od wiatru na zjazdach (nie liczyłem na więcej) niestety, zjazdy robił bez pedałowania i tylko naoglądałem się dupy wypiętej w taki niby-aero sposób. Jakby tego było mało, na 500m przed metą (do końca nie wiedziałem gdzie jest) postanowił wyjść mi z koła po długiej zmianie i zrobić sobie mały sprincik. Nosz kurwa takiego dziadostwa to chyba nikt nie lubi, ja również dlatego wykrzesałem z siebie wszystko i pyknąłem "bohatera" na końcówce.
Jestem na mecie, jestem wykończony...

Oficjalny WYNIK
czas: 04:15:47.84
Open: 25/148
W kategorii M2: 10/26
Premia na Okraj: 00:41:25.07 i miejsce 15/203
startujących Mega/Giga (mini nie jechali przez Okraj)

Wnioski:
1. Za mało treningów powyżej >100km w ostatnim czasie, charakter przygotowań do Amber Road i Zawoni zebrał swoje żniwo w Jeleniej.
2. Na zjazdach pewnie mogłem ugrać odrobinę więcej ale na mokrym trudno było mi wyczuć opony, nr z bidonem na Okraju - mistrzostwo po tej akcji zaczęły się problemy.
3. Początek pojechałem min za mocno (podjazdy 87-90%)- potem wiatr na ostatnich 30km dokończył dzieła.
4. Mam wrażenie, że "górka formy" już za mną, chyba czas na odrobinę luzu.

cd...
5. Muszę popracować nad techniką podjeżdżania na stojąco, przez sezon zaniedbałem ćwiczenia obręczy barkowej/ramion i taki sposób podjeżdżania kosztuje mnie dużo więcej niż powinien - przez zimę trzeba to nadrobić i kontynuować w min wymiarze w trakcie sezonu.
6. Przez ostatnią godzinę czułem dość mocno plecy ale do tego zdążyłem się już przyzwyczaić podczas startów - przez zimę żelazo.
7. Po Okraju kompletnie brakowało świeżości aby np utrzymać się z Furtkiem czy potem z kolegą z Eski, który jechał mini. Byłem już mocno zakwaszony i podkręcając intensywność gotowałem się po krótkim czasie i musiałem odpuścić na ~85%
8. Trochę dziwne odczucie, podjazdy robione z tą samą intensywnością co płaskie wietrzne odcinki subiektywnie kosztowały mnie dużo mniej.
9. Mam wrażenie, że zawaliłem poprzedni tydzień - zbyt lekceważąco podszedłem do regeneracji po Zawoni, a potem brakło odpowiedniego treningu na podjazdach w odpowiednim momencie.
10. Na takie warunki pogodowe ~10-12st i lekki deszcz niepotrzebnie zabrałem deszczówkę i pałowałem się z nią kilka razy, w zupełności wystarczyłaby jakaś wiatrówka/bezrękawnik. Deszczówka jest dobra na turystykę albo trening, jadąc po wynik jej obsługa zabiera zbyt dużo uwagi/czasu.


Gratulacje dla pozostałych z naszej bandy, w szczególności dla Tomka, który po Zieleńcu potwierdził bardzo dobrą dyspozycję.

Kliknij FOTĘ po więcej:)


Łańcuch KMC S: 2120km
Kategoria Starty 2012


Dane wyjazdu:
46.50 km 0.00 km teren
01:10 h 39.86 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
CADavg:95.0
HR max:201 ( 95%)
HR avg:186 ( 88%)
Podjazdy: m
Kalorie: 750 kcal

XIV Czasówka Parami w Zawoni

Niedziela, 2 września 2012 · dodano: 03.09.2012 | Komentarze 4

Czasówka w Zawoni kusiła mnie już w zeszłym roku ale przegląd wyników startujących w poprzednich edycjach, w konfrontacji z własnymi możliwościami skutecznie ostudził mój zapał. W tym roku miało być inaczej.

Do „tańca” na IX Dorzynkowym Wyścigu Parami na Czas w Zawoni zaprosił mnie Artur. Od kilku tygodni wspólne treningi potwierdzały, że obydwaj jeździmy na wysokim jak na nas poziomie, drużynowa czasówka Amber Road oraz ostatni trening na trasie czasówki w Zawoni utwierdził mnie w przekonaniu, że nasze możliwości są bardzo zbliżone i wespół jesteśmy w stanie wykręcić bardzo dobry czas.
Przez drobne niuanse logistyczne potwierdziłem swój udział dopiero w czwartek wieczorem, na szczęście miejsce wciąż było wolne:)
Na miejscu oprócz mnie i Artura był Krzysiek i Tomek, ich obecność podczas przedstartowej nerwówki pomagała rozładować napięcie;)
Starty pierwszych grup (podobno od najmłodszych do najstarszych) zaplanowano na 14:00, na 30min przed postanowiliśmy się trochę porozgrzewać i nastawić bojowo. Niestety oficjalna lista startowa przesunęła nasz „odlot” na 15:33 i po ~1h czekania musieliśmy się „budzić” na nowo. Rozkręcanie trochę przeciągnęliśmy i na start wpadliśmy w ostatniej chwili, w międzyczasie Krzysiek z ręką w temblaku grzał nam naprzeciw żeby nas pogonić na pulpit startowy:)

Po środowym treningu i zgrubnych ustaleniach przed startem mieliśmy ustalone miejsca w których dajemy zmiany, ewentualne dopasowania w zależności od dyspozycji lub tego jak ostro polecimy na 1 kółku.

Kolega z niedotlenienia niewiele pamięta i napisał raczej zdawkową relację więc ja w kontrze walnę sprawozdanie z każdego km ;)

Koło #1
Start i pod pierwszą zmarszczkę do Ludgierzowic wciąga nas Artur, tempo idzie mocne ale siedzę cicho na kole wiedząc że pierwsze km trzeba przetrwać - lżej nie będzie, na tym odcinku obserwacja prędkości nie ma sensu, po chwili stwierdzam że tętno też zbyt wiele mi nie powie (stanowczo za wysoko) i staram się utrzymać równy rytm. Przejmuję prowadzenie pod drugą zmarszczkę, staram się jechać miękko ale mocno bez odpuszczania, wypłaszczenie i intensywność bez zmian – nogi mówią, że idziemy za mocno ale kto by ich słuchał:)
Po zjeździe skrzyżowanie i odbijamy na Złotów, Artur wchodzi na zmianę i przez chwilę walczę żeby złapać koło, przez ukształtowanie terenu tempo chwilowo rośnie, potem zmarszczka i „fałszywe wypłaszczenie” które pnie się min w górę – od startu do tego momentu walczę żeby zejść na kole 55km/h potem teren delikatnie łagodnieje ale wciąż można trzymać ~50km/h @105rpm, czuję że organizm reaguje jak należy i wpadam w ten najwłaściwszy rytm.
Wjeżdżamy na „nowy asfalt” i Artur wychodzi na szpicę, jest masło więc idzie zdrowy dyfer, na równym na kole odpoczywa się dużo szybciej, nabieram pewności że narzucona intensywność nas nie złamie.
Między Złotowem a Czeszowem jest trochę odkrytego, pierwsze kilkaset metrów wciąż prowadzi Artur, z uwagi na lekko opadający profil tempo jest dość szybkie ~48km/h. Po zmianie początkowo idzie to samo ale potem się wypłasza i robi się co raz trudniej, wiatr bardziej dokucza w efekcie ~42km/h. W Czeszowie znowu zmiana i wpadamy na maślany asfalt w kierunku Zawoni ubarwiony kilkoma zmarszczkami i na całości z leciutko wznoszącym profilem. Gdzieś w połowie mijamy Tomka, który wyjechał nam naprzeciw zrobić jakieś zdjęcie, zaraz po tym wyprzedzamy Adama Dobosza z kolegą z Harfy i jeszcze jednym (WTF?) startowali 4 min przed nami. Wychodząc na zmianę zwracam kompanowi uwagę żeby trzymał linię (trochę go nosiło), w odpowiedzi usłyszałem $#%@! (w tłumaczeniu, „nieważne jedź!”).Idziemy bardzo mocno, ale za Czeszowem można złapać oddech bo jest w miarę płasko i jedziemy w lesie, ostatnie 3km kółka dość wymagające tak na kole jak na szpicy. Wciągam nas na ostatnią zmarszczkę, w dół i przez metę, czas na powtórkę.

Koło #2
Od Artura słyszę że za mocno było ale z tym już nic nie zrobimy, wychodzi na zmianę i zaczyna orkę pod Ludgierzowice, od razu widzę że pierwsza pętla zdrowo go zakwasiła, tempo ~3km/h wolniej niż poprzednio ale nic nie mówię, zmiany mamy poukładane i każdy musi swoje wycierpieć. Druga zmarszczka moja i też czuję że nogi zrobiły się sporo cięższe mimo tego zaginam ile sił chociaż osiągi nie powalają.
Za Ludgierzowicami schodzę na koło i powtórka, nie pamiętam już dokładnie jak to się układało ale był to najtrudniejszy fragment. Po szybkim zjeździe (na którym mijamy nieprzygotowanego Tomka z aparatem;P) kolejna zmarszczka, nogi palą żywym ogniem, nawierzchnia cholernie nierówna wybijała z rytmu, Artur skraca trochę moją zmianę bo zwyczajnie nie byłem w stanie wykrzesać z siebie nic więcej, z ledwością łapię koło (było pod górkę) i staram się ustabilizować, to chyba tutaj
zrobiło mi się ciemno przed oczami ale o odpuszczaniu nie było mowy, tętno miałem w dupie wolałem nie patrzeć.
Przed Złotowem jest już dobrze i staram się maksymalnie rozluźnić/rozkręcić nogi, Artur znowu sprawnie przeprowadza nas przez krętą (tak tak ) wioskę i kawałek za nią wychodzę na prowadzenie. Ten kawałek ponownie wynorał mnie do żywego, w Czeszowie kolejna roszada ostatni odcinek do mety. Początkowo każdy po 1 dłuższej zmianie, potem zgodnie z ustaleniami ostatnie, pagórkowate 3km robimy na krótkich zmianach schodząc przed końcówkami podjazdów tak aby drugi mógł podkręcić (niby bez sensu i mało kolektywnie ale działa). Ostatnią zmarszczkę ciągnie Artur, rozkręcam nas na zjeździe ile sił i kolejna zmiana do mety. Zostawiliśmy na tym kawałeczku sporo zdrowia ale warto było, wpadamy na kreskę – wreszcie koniec tych katuszy...

Każdą zmianę starałem się dawać absolutnie do oporu od początku do końca, puls jak puls raz wyżej raz niżej ale nie pamiętam żebym robił zmianę poniżej 188bpm (90%) w pikach do 196bpm, a chyba na końcówce dokręciłem do 201bpm. Powyżej 87% spędziłem ~53min, moja najmocniejsza godzina w tym sezonie. Drugie kółko bolało, naprawdę bolało ale w końcu to czasówka i choćby skały srały musisz przetrzymać:)

Nie wiem czy byłbym w stanie wykręcić podobny czas z kimś innym. Na początku wspomniałem, że ostatnio jeździmy z Arturem dość równo (tzn on trochę mocniej, ale tylko trochę:)) i wydaje mi się że głównie dzięki temu wykręciliśmy taki czas, na każdej zmianie mogliśmy iść absolutnie do oporu bez obawy o to że ktoś odpadnie, poza tym obydwaj możemy trzymać podobną intensywność przez potrzebny czas, zacytuję Mateusza Mroza po Amber Road:
"...trzeba znaleźć wspólny rytm i wszyscy zawodnicy muszą być równi, myśmy po prostu byli równi:)
..."

Oficjalny WYNIK: 1:09:24 na dystansie 46.4km -> ~40.1km/h
Pętla #1 0:34:24;
Petla #2 0:35:00

Dało nam to 3mce w kat 18-35 i 6/33 w open!

Masakra, tydzień temu celowałem w złamanie 1:13:00 (może trochę zbyt zachowawczo), po środowym treningu nie mogłem uwierzyć w rezultat (1:09:54 ale bez ~200-300m), a dzisiaj przy trudniejszych (bardziej wietrznych) warunkach udało nam się urwać z tego dodatkowe 30sec, zacytuję klasyka (P.A) „WYGRALIŚMY !!!” :)

Podczas dekoracji było sporo zamieszania i 2x stawaliśmy na 2(!) miejscu podium, po zawodach poczekaliśmy aby wszystko wyjaśnić i nie ciągnąć za sobą jakiegoś smrodu. Pierwsze miejsce w kategorii 18-35 zajęli chłopaki z Bolmet Trek, a drugie Mateusz Kryk z kolegą (nieźle wyśrubowali czas). Patrzę na wyniki i nie wszystkie błędne pomiary czasu zostały poprawione ale nas to nie dotyczy więc przemilczę.

Dzięki Tomkowi i Krzyśkowi za obecność na trasie, jak to mówią „w kupie raźniej”:)

ZDJĘCIA AUTORSTWA TOMKA, JAK UDA SIĘ WYŁOWIĆ TO DOŁOŻĘ, KLIKNIJ PO WIĘCEJ:)


Więcej zdjęć w galerii WGK
.
.
.
Kategoria Starty 2012


Dane wyjazdu:
100.00 km 0.00 km teren
02:31 h 39.74 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
CADavg:90.0
HR max:196 ( 93%)
HR avg:173 ( 82%)
Podjazdy:200 m
Kalorie: 1450 kcal

Amber Road 2012

Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 26.08.2012 | Komentarze 6

Od dobrych dwóch tygodni nastawienie na ten start miałem jak najbardziej pozytywne i bojowe, nawet pomimo perturbacji personalno-sprzętowych po drodze.
Skład przed startem topniał (kontuzje, wyjazdy...) i z zaplanowanych 2 ekip wystawiliśmy tylko jedną uzupełnioną w ostatniej chwili przez Grześka z Jersey (jeszcze raz wielkie dzięki:)
Artur zaoferował że jego auto może lecieć za nami po trasie jako Wóz Drużyny z napojami, sprzętem itd. W rolę foto/wideo-operatora oraz "bufetowego" wcielił się Natus natomiast za kółkiem usiadł Darek:)
Dojazd do Gostynia mocno deszczowy jednak na miejscu słońce szybko zaczęło się rozpychać między chmurami i mieliśmy idealne 22-25st z dość mocnym zachodnim wiatrem, pogoda marzenie! (w zeszłym roku wiało mocniej i było 33st...)

Skład: Tomek, Artur (post), Artur Ś., Grzesiek i ja.

KLIKNIJ FOTKĘ ABY ZOBACZYĆ WIĘCEJ:)


Przed startem rozgrzewka prawie wg założeń i zbieramy się na miejscu startu skąd
każda z drużyn miała pokonać rundę honorową przez miasto na miejsce startu ostrego.
Część ekipy nie czuje się pewnie i pierwsze km mieliśmy robić spokojniej, potem wyszedł na zmianę Post i wprowadzenie się skończyło >50km/h:)
Tempo jest troszkę zróżnicowane w zależności od tego kto prowadzi (patrz wyżej:).
Tomek daje mocne pierwsze zmiany co mnie trochę dziwi po tym jak przyznał się, że od tygodnia nie siedział na rowerze:)
Do 30km mamy z wiatrem i kręcimy 42,5km/h, tutaj trasa odbija na wiatr i zaczynamy prawdziwą jazdę. Kilka razy grupa rozciąga się na zakrętach lub mikrozmarszczkach ale skutecznie wszystko łatamy.
W międzyczasie mijamy kolejne grupy startujące przed nami w odstępach 2min, widok innej drużyny dział mobilizująco i zdecydowanie pomógł nam dość sprawnie pokonać najtrudniejszy odcinek między 50-80km. W ostatecznym rozrachunku "połknęliśmy" >10 ekip nie dając się wyprzedzić żadnej:)
Przez cały czas bardzo dobrze jedzie mi się za Grześkiem, kręci bardzo równo i przewidywalnie dodatkowo nie odpuszczając tempa mimo że leci na zwykłym baranku.
Najbardziej nakręcony był Post, co chwilę trzeba było go studzić bo by wszystkich pourywał i dojechał sam do mety:) Widać że wstrzelił się z formą idealnie.
Przed 80km widzę, że Tomek od razu oddaje zmianę i odpuszcza, krzyczę że za chwilkę nawrót i z wiatrem, udaje mu się utrzymać i wciąż jedziemy w komplecie.
Do nawrotu jedziemy średnio ~39,1km/h, ostatnie kilkanaście km wiatr za ucho i tempo od razu skacze. Mnie i posta zaczyna nosić i podkręcamy, na widok tablicy "Gostyń 13" nogi się zapalają i grupa jest porwana, znowu trzeba spawać:)
Wpadamy w miasto gdzie Post - król zakrętów puszcza wodze fantazji i albo jedzie rynsztokiem albo mija barierki przy mecie o włos dodatkowo wypinając pedał, jest w tym temacie niezawodny:)
Artur z Grześkiem zostali po zakręcie, nie czekamy bo meta za 1km i w 3-os lecimy na pełnym gazie chcąc urwać każdą sekundę.

Wynik: pełne wyniki --->TUTAJ
2:31:39h
100km @ 39.56km/h
Mce 14/38 ekip

Z rezultatu jestem bardzo zadowolony! Tak naprawdę celowałem między 2:35 - 2:40, zjazd poniżej 2:35 traktowałem jako baaaaardzo ambitny cel, a tu proszę:)

Wnioski:
- na zmianach starałem się jechać między 184-188bpm, do samego końca bez problemów mogłem się wspinać pod 90%, na 5 pozycji zazwyczaj zbijałem do 3 strefy
- w końcu zadbałem o konkretne odżywianie wieczorem przed i w dzień wyścigu, po drodze wciągnąłem 1 żelka, asekuracyjnie w okolicach 65km
- przez całą drogę czułem się świeżo i prawdopodobnie byłbym w stanie wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę więcej na zmianach, jednak start w Zieleńcu pokazał że kilka mocnych akcentów potrafi rzutować na resztę dystansu dlatego tu do nawrotu na 80km jechałem z min rezerwą, potem poszedł gaz:)
- co raz dokładniej jestem w stanie określić gdzie leżą moje granice i z każdym kolejnym startem dużo łatwiej mi zaplanować jazdę.

Dzięki całej bandzie za rewelacyjną jazdę, w szczególności Postowi, który zrobił najwięcej, a napracował się najmniej - okazuje się że tak można;) No i oczywiście Natusowi i Darkowi za asekurację na całej trasie, komfort psychiczny nieoceniony.
Byłbym zapomniał, wynik byłby poza zasięgiem gdyby nie czasowe "graty" Krzyśka, którymi hojnie nas obdarował po tym jak pechowo się połamał i sam nie mógł jechać oraz nakładkę od Matiego na której miałem okazję popracować dla drużyny.



Rozkład prędkości średniej w miarę pokonywanych km oraz w słupkach Vśr na poszczególnych odcinkach. Porównując z mapą widać jak na dłoni że wiało z zachodu, południowego-zachodu.


Łańcuch: DA 2370km
Kategoria Starty 2012


Dane wyjazdu:
178.60 km 0.00 km teren
06:51 h 26.07 km/h:
Maks. pr.:87.20 km/h
CADavg:76.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:3250 m
Kalorie: kcal

IX Klasyk Kłodzki - Giga

Sobota, 28 lipca 2012 · dodano: 29.07.2012 | Komentarze 3

OFICJALNIE - GIGA 176km pełne wyniki ---> TUTAJ
Czas brutto: 6:57:55 sec
Open: 18/60mc
M2s: 3/9mc

Drugi start w imprezie z cylku supermaraton.
Husaria nawiedziła Kotlinę Kłodzką w składzie Tomek, Marcin, Piotrek, Artur i ja.

Po tym jak podpuścił nas Marcin, wspólnie z Arturem ambitnie zapisaliśmy się na giga, Piotrek i Tomek zdecydowali się na dystans mega, a Marcin tak naprawdę miał zdecydować na trasie bo nogi chciały mini, a koledzy nakręcali na giga:)

Przeglądając listę startową nie liczyłem na żaden wynik i nastawiłem się przede wszystkim na ukończenie dystansu, odrobinę bardziej ambitny cel jaki sobie postawiłem to ukończenie maratonu

Dane wyjazdu:
153.30 km 0.00 km teren
04:26 h 34.58 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
CADavg:82.0
HR max:197 ( 93%)
HR avg:167 ( 79%)
Podjazdy:800 m
Kalorie: 2500 kcal

Kluczbork czyli III maraton "O beczułkę miodu" - Mega

Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 15.07.2012 | Komentarze 9

Start o 9:36 w jednej grupie z Marcinem i Piotrkiem oraz dwoma zawodnikami, którzy po krótkim rekonesansie w historii PP zapowiadali raczej szybką jazdę (mowa o Kazimierzu Rojku i Grześku Czerwińskim).
Po krótkiej rozgrzewce tempo skacze do spodziewanych 38-40km/h, po kilku km jedziemy już w 5os, współpraca układa się wybornie, bez szaleństw równiutko i miarowo. Jedzie mi się wyjątkowo dobrze, na hopce za rozjazdem postanawiam trochę podkręcić żeby sprawdzić jak noga kręci i co jadą pozostali, Grzesiek odpuścił pod koniec, a Rojek chyba wiedząc że nie zostawię 2 kompanów z drużyny nawet nie próbował utrzymać koła.
Przed Gorzowem Śląskim łapiemy dość sporą grupkę z udziałem min Mirka Mikosa i dwóch Jastrzębi Łaskich (chyba Krata i Głobiński), stworzyła się spora grupka, w której nikt się nie obijał.
Zaraz za Gorzowem (~30km) dołączają do nas miejscowi z grupy startującej 6min później, Jegier 282 i Maciaś 130, kręciliśmy ze średnią 38km/h żeby nas dojść musieli łupać 43km/h, naprawdę wątpię...
Na nawrocie ~50km mamy 37.8km/h, grupa jest spora i mocna, wiedzieliśmy że jedziemy po dobry wynik.
Kolektywnie ustalamy, że nie stajemy na pierwszym PŻ.
Zaraz za nim zaczyna się najgorszy fragment, silny wiatr w twarz (prognozy zapowiadały >30km/h) i 1-2% pod górkę po naprawdę kiepskiej nawierzchni. Trudno było trzymać równe tempo i po kilku km ten odcinek zbiera swoje żniwo. Kilka osób odpadło już wcześniej, około 65km na zakrętach w Paruszowicach gubimy Piotrka z naszej paki, oglądaliśmy się z Marcinem ale po 300m "ciszy w eterze" nie było szans że odrobi:/ Odpadają też Jastrzębie, zostajemy w 7os. z Marcinem, Grześkiem, Mirkiem, Rojkiem, Maciasiem i Jegierem.
Po tym męczącym odcinku czuję już nogi, jedzie się co raz trudniej ale spora grupka i równe tempo pozwala na odpoczynek.
Kawałek za rozjazdem zagaduje mijany "starszak" w koszulce BB Tour, oczywiście podejmuję temat i w tym momencie liznąłem koło Grześka, nie wiem jak ale udało mi się wypiąć z bloku i w ostatniej chwili szorowałem butem ratując się przed glebą (cholera muszę się na to wyczulić bo w Gostyniu przez niemal identyczną akcję uwaliłem start...). Zebrałem joby od starszyzny w osobie Rojka i lecimy dalej.
Przed nami ta sama hopka na której chciałem się na początku sprawdzić, tym razem Jegier podkręca (właściwie to orał najmocniej przez cały czas) trzymam koło ale czuję że jest za mocno, wyprzedzają mnie Rojek i Macias z tymi już udaje mi się wtoczyć. Niestety pozostała trójka urwana:/
Przez chwilę miotam się z myślami czy z nimi nie zostać i wspólnie gonić uciekinierów ale z drugiej strony wiedziałem, że żeby liczyć na dobry wynik muszę się trzymać właśnie tych którzy odjeżdżali, w końcu byli u siebie i wiedzieli najlepiej jak to rozegrać, zostaję.
Miałem wrażenie, że jestem 5 kołem u wozu, wchodząc na zmianę słyszałem jak gadają za moimi plecami, Maciaś kilka razy będąc na ogonie wpuszczał mnie przed siebie, na zmiany wychodziłem "dziwnym trafem" akurat na hopkach, wydawało mi się jasne że chcą mnie gdzieś urwać.
Jechało mi się co raz trudniej i wiedziałem, że muszę z nimi dotrwać do jakiejś słabszej grupy bo ta (głównie za sprawą Jegiera) ciągnęła trochę za mocno:/
Prawdę mówiąc czekałem tylko na nawrót w Skrońskich i gładziutkie asfalty na których trzymanie mocnego tempa kosztuje dużo mniej.
W Gorzowie Śląskim na zakrętach mignęła mi spora grupka, w której zdawało mi się że widzę Artura i Matiego ode mnie z teamu (Artur startował 9 min przed nami, Mati trochę wcześniej), cel uległ zmianie -> złapać ich i rozłożyć sobie tapczan na końcu peletonu:)
Chłopaki raczej kiepsko radzą sobie z zakrętami dlatego po ostatnim na objeździe byłem już sam ze sporą przewagą, wiedziałem że dogonią grupę więc pozostało zrobić to samo i po chwili przeprosić przypadkowo urwanych.
Obok "wycieczkowiczów" przejeżdżamy dość szybko, w tym samym momencie słychać pokrzykiwania i mobilizację, obracam się a tam całe stado na ogonie:)
Nie cieszyłem się zbyt długo, Jegier nie odpuszczał i po pierwszej zmarszczce zamiast mnie i Maciasia w grupie 4 jechali Artur i Tomek Wołodźko, przynajmniej nie daliśmy im odpocząć od zielonych barw:)
Dołączywszy do wycieczkowiczów poczułem błogą ulgę, przez chwilę była nawet szansa dogonić uciekającą 4 ale organizacja "pracy" była naprawdę tragiczna, ja byłem urżnięty ale reszta się zwyczajnie opierdalała eksploatując 2 czy 3 chłopaków (nr 81 starał się chyba najbardziej), ostatecznie Artur z pozostałymi szybko zyskali sporą przewagę.
Mi jechało się co raz ciężej, pocieszałem się że trafiłem do sporej grupki w której obowiązki się rozłożą i jakoś dociągnę do mety.
Na PŻ trochę się ociągałem i większość ekipy odjechała, zostałem tylko z jakimś kolegą ze Szczecina, który widząc że grupa ma raptem 100m przewagi jechał ich od góry do dołu:)
Zaczął się lekki dramat, nogi nie chcą kręcić, po górkę, pod wiatr i po nierównym...przejebane.
Po kilku km widzę za plecami znajomą koszulkę, byłem przekonany że to Mati, który też przespał PŻ ale okazało się że doszli nas Marcin, Grzesiek i Mirek - o ironio:)
W takiej paczce z wielkimi trudnościami doczołgałem się do mety, przez ostatnie 25km "ciężar gry" brał na siebie głównie Grzesiek ale Marcin i Mirek również ładnie pracowali, ja starałem się przetrwać dając jakieś symboliczne zmiany...

Na mecie okazało się, że wespół z Marcinem stanęliśmy na pudle, brakowało większości liczących się osób ale i tak morda się śmieje:)

10mc/78 Open na dyst. Mega
3mc w M2 Mega

Wnioski:
- mieliśmy szczęście w losowaniu:)
- na początku, czując świeżość za bardzo podkręcałem, tempo było dobre i trzeba było się oszczędzać
- chyba za późno sięgnąłem po żarcie, od 90km było już ciężko, a mimo to nie podjadałem:/
- w takich warunkach (20-25stC) 2L spokojnie starczyłyby mi do 2-go bufetu, niepotrzebnie targałem 3 bidon w kieszonce,
- cały czas obserwowałem co robi "lokalna" 3 (Jegier, Rojek, Maciaś), wydaje mi się że odjazd z nimi był dobrą decyzją, niezależnie od tego że chłopaki mnie później doszli
- wytrzymałość i żarcie wciąż kuleje niestety...
- obawiałem się trochę morderczego tempa od początku ale nie było najmniejszych problemów, 100km interwałowa trasa mnie nie przerasta, potem uwala mnie brak wytrzymałości.
- na ostatnich 30km miałem spore problemy, obecność kumpla z drużyny (Marcina) działała bardzo mobilizująco, podobnie było na pierwszych 65km kiedy jechaliśmy w 3os z Piotrkiem
- to mój pierwszy maraton, nie mam porównania więc nie będę się czepiał organizacji itd:)



Pudło Mega M2 szosa, od lewej Marcin, Jegier, ja






Łańcuch_3 KMC S:1220km
Kategoria Starty 2012


Dane wyjazdu:
57.00 km 55.00 km teren
03:09 h 18.10 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max:197 ( 93%)
HR avg:180 ( 85%)
Podjazdy:540 m
Kalorie: 1900 kcal

Bike Maraton 2012 - Wrocław

Niedziela, 15 kwietnia 2012 · dodano: 15.04.2012 | Komentarze 10

Husarz szosowy na MTB? Czemu nie:)
Od rana przyjemnie kropiło, temp. iście wakacyjna, całe ~9st idealne warunki żeby trochę się ubrudzić...
Na miejsce postanowiłem udać się autkiem, dojeżdżając wychłodziłbym się niepotrzebnie nie wspominając o powrocie.
Start 1-go sektora zaplanowano na 11:00, na miejscu byłem przed 10:00 żeby pofolgować opieszałości i nie latać jak ze sraczką przy sprzęcie;)
Uzbrojony zacząłem lekkie rozkręcanie objeżdżając cały interes i początkowe fragmenty za startem, potem pojawił się Focus z Asią i wspólnie chowaliśmy się pod namiotem Scotta. Wyczekiwanie nie trwało długo i po kilkunastu minutach zajmowaliśmy miejsca na starcie.

Zeszłoroczny udział pozwolił mi na odpalenie z 3go sektora z ludzikami teoretycznie kręcącymi w podobnym tempie, dodatkowo aura przetrzebiła chętnych i była szansa, że początek będzie zgoła odmienny od tego sprzed roku gdzie przez spory kawałek trzeba było przebijać się przez grupki turystyczno-zamulające:)

Wszyscy gotowi? Można zaczynać? Zatem otwieram nasz program już! :)

Poszło, już pierwsza prostka za startem zapowiadała niezłą zabawę, błoto, koleiny i 4 osoby obok siebie, kilka razy zapierałem się o ludzików żeby nie wywinąć orła :) Początek dość gęsty i w miarę żwawy dlatego okulary po chwili bardziej przeszkadzały niż ochraniały (Mati coś o tym wie:). Przebijamy się z Focusem do przodu, tempo idzie całkiem zdrowe i po ilości ludzików na trasie domyślam się że gonimy 2-gi sektor nasz w większości mając za plecami, mniej więcej tam mój kompan sprawnie przeskoczył kilku gości a ja postanowiłem deczko zluzować mając w perspektywie łupanie dystansu giga.
Na pierwszym bufecie zatrzymałem się tylko po to by przemyć wodą okulary, które po 1km wyglądały tak samo. W tym miejscu na trasie jechały małe grupki lub pojedyncze osoby dlatego zrezygnowałem z bryli, zresztą z tego co widziałem większość tak zrobiła.
Pierwsza godzina jazdy ze średnim tętnem 185bpm (88%)

Potem na pierwszych podjazdach sprzęt ujawnił swoje skrywane tajemnice, otóż od wszechogarniającego syfu zaciągał łańcuch na najmniejszej zębatce, przez to do końca trasy musiałem stawać kilka razy i zazwyczaj podprowadzać końcówki, których nie dałem rady przekręcić ze środkowego blatu.
Z atrakcji warto jeszcze wspomnieć o pięknej glebie którą zaliczyłem na jebanych łąkach:) Trawa wymieszana z błotem i spore koleiny, wpadam żwawo i niestety nie daję rady wyprowadzić roweru, który tańczy jak na lodzie. Od tej chwili wiozę 1kg więcej niż trzeba:)

Chwila prawdy, dojeżdżam do rozjazdu Mega/Giga, paliwo jest, nogi pracują ale ręce i dół pleców od jakiegoś czasu odmawiają posłuszeństwa skutkiem czego odbijam na metę.
Amorek w pożyczaku nie wybiera drobnych nierówności, a trasa w sporej części wiodła szlakiem wyłożonym małymi kamyczkami, tak mi te odcinki dały w kość że na rozjeździe odpuściłem, nadgarstki mam wyjebane jak nigdy. Podczas jazdy chcąc odciążyć obręcz barkową i amortyzować trochę rękami obciążałem nieprzygotowane plecy i efekt gotowy.

Na 40km trasy Mega mijają mnie zwycięzcy Giga, Wojtek Halejak i któryś z braci Banachów z HP Sferis (nawiasem mówiąc, poprzedni właściciel mojej szosy zwyciężył w Mega:)
Na końcówce trzeba było troszkę uważać na "holendrów", którzy miałem wrażenie lekko przecenili swoje możliwości wybierając się na trekingach w błoto i koleiny.

Ostatnie 10km to droga przez mękę z uwagi na wspomniane dolegliwości ale stawać nie miałem zamiaru i kombinowałem jakieś dziwne pozycje żeby tylko odciążyć to i owo. W międzyczasie załapałem się z jednym z chłopaków z Eska BGŻ i trochę pogawędziliśmy, na początku jego tempo wydawało mi się odpowiednie ale widząc znak 5km do mety schowałem mu się za plecy i w skrytości zapodałem czeskiego żelka, po którym nie zdążyłem nawet pomachać:)
Na samej końcówce widać było, że ludzie mają zdrowo w nogach, co rusz mijaliśmy się z tymi samymi zawodnikami którzy widząc "rywala" przed sobą przyspieszali by potem trzymać stałe tempo 10m dalej...;P


Wynik:
Dst: 57km
Czas: 3:09:36h
Open Mega: 186mce / 669 w kat
Mega M2 (jeszcze się łapię:): 64mc / 176 w kat

Czas na mecie troszkę się obsunął przez te akcje z łańcuchem, poza tym brak siły (wytrzymałości siłowej) wyszedł po raz kolejny. Generalnie dobry trening najsłabszych cech.
W sumie startowało >1500 ludzików, czyli podobnie jak przed rokiem pomimo pogody:) O warunkach niech świadczy 90 zawodników na dystansie Giga w porównaniu do 180 przed rokiem...

Na koniec, czekając na Focusa kończącego Giga widziałem jak Mati finiszuje na mega, wymordowany chłopak jak mało kiedy, a tu jeszcze do domu na kole trzeba dokręcić:/

ALBUM ZE ZDJĘCIAMI
Poniżej kilka wybranych

ok 10km trasy, tu szło jeszcze mocno








"powłóczenie" z kolegą z eski bgż:) ostatnie 10km trasy




za chwilę żelik i odpalam:)


meta


Mati na finiszu


i chwilę po nim Focus po giga
Kategoria Starty 2012