suche info

avatar Czasem bez ładu i składu ale zawsze do przodu!




Forum kontaktowe
Wyrocznia #1
Wyrocznia #2

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
free counters
Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:1844.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:76:23
Średnia prędkość:24.14 km/h
Maksymalna prędkość:84.10 km/h
Suma podjazdów:28100 m
Maks. tętno maksymalne:204 (97 %)
Maks. tętno średnie:162 (77 %)
Suma kalorii:5100 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:141.85 km i 5h 52m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
26.00 km 0.00 km teren
00:50 h 31.20 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Miejskie szuranie

Poniedziałek, 25 czerwca 2012 · dodano: 27.06.2012 | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
256.00 km 0.00 km teren
09:45 h 26.26 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:4000 m
Kalorie: kcal

Dlouhe Strane - Pradziad

Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 24.06.2012 | Komentarze 3

Cel: 4km w pionie
Sposób: byle do celu:)

A na poważnie, Tomek rzucił propozycję, rękawicę podjęli Krzysiek, Artury dwa, Mati no i ja, a nie sposób zapomnieć o Błażeju;)
Odzew na forum i FB znikomy (poza Błażejem), nic dziwnego 250km i 4km w pionie to nie weekendowa wycieczka tylko walka o przetrwanie.

Standardowa fota w komplecie, brakuje Błażeja który stał z drugiej strony


To mój drugi wypad w Jeseniki, ostatnio przygotowałem sobie karteczkę z poszczególnymi przewyższeniami/dystansem (takie psychologiczne ułatwienie), tym razem zrobiłem to samo tylko karteczka została w domu:)
Pokonujemy pierwsze nieśmiałe garby na których tempo bynajmniej nie jest rozgrzewkowe


Wieczorem przekładałem linki obydwu przerzutek i pierwsza zmarszczka na której muszę skorzystać z małej tarczy uświadamia mi że coś nie gra, słyszę jakieś dziwne odgłosy, krótki postój nie wyjaśnia sprawy i gonię za resztą bez diagnozy.
Szczęście (dla mnie) w nieszczęściu Tomek łapie kapcia na jakimś kartoflanym przejeździe kolejowym, mam chwilę na niezbędne regulacje. Tomkowi troszkę zeszło z reperacją więc ze starej dętki zrobiłem procę na moście:)


Odbijamy na Nove Losiny i zaczyna się pierwszy podjazd, mikrus taki na 250m ale fajnie rozgrzewa przed nadchodzącymi atrakcjami:)

W Loucna nad Desnau szybko namierzamy południową ścieżkę pod górny zbiornik elektrowni szczytowo pompowej Dlouhe Strane, nawiasem mówiąc niesamowite osiągnięcie energetyczno-techniczno-budowlane naszych południowych sąsiadów.
Wszystko pięknie tylko nikt nas nie uprzedził przed nadchodzącymi atrakcjami...

Podjazd zaczyna się dość "typowo" czyli jakieś 6% chwilami więcej, zabawa zaczyna się od ~3km gdzie kopie do 10% i trzyma bezlitośnie do załamania na 8km dodatkowo dokładając po drodze sporej długości fragmenty nawet do 14% !

Na czele podobnie jak poprzednio Krzysiek i Artur G., chcieli sobie udowodnić coś tam ale chyba żaden nie spodziewał się takich ścianek:)

Na tym podjeździe (podobnie jak na Stelvio z Tomkiem) stoczyłem "bratobójczą" walkę z Arturem Ś. Od początku zyskałem sporą przewagę ale "przeciwnik" doszedł mnie tuż przed ostrzejszymi fragmentami podjazdu. Licznik kolejny raz odmówił mi posłuszeństwa i jedyne co wiedziałem to zasłyszane na początku 800m w pionie na 12km, szybkie kalkulacje po drodze doprowadziły mnie do złudnych 6-7% i ~1h podjazdu, to jedyne info jakie miałem. Wystarczy spojrzeć na profil poniżej żeby choć trochę zrozumieć zaskoczenie wszystkich na 3 i 8km:)
"Wspólny" podjazd sprawił, że z zakresów podprogowych musiałem się chwilami wzbijać powyżej 92% żeby utrzymać koło albo celowo min poprawić, do załamania na 8km przeżywałem katusze ale jakimś cudem nie odpadłem i na zjeździe udało mi się nadrobić jeszcze jakieś grosze. Potem powtórka z rozrywki tylko bez tych morderczych skoków powyżej 11%, wydawało mi się że mam bezpieczną przewagę ale Artur znowu docisnął i po kilku min słyszałem go za sobą, szybki atak kontra i tak jeszcze ze dwa razy. Ostatecznie wtoczyłem się pod elektrownię przed nim zyskując ledwie 50m przewagi, jak się później okazało to zwycięstwo kosztowało mnie bardzo dużo.
Czas: 53:11 @ średnio 185bpm (88%)

Profil podjazdu, następnym razem każdy podejdzie do niego z duuuużo większym respektem


Na miejscu zamiast zbiornika zastaliśmy największy na świecie velodrom:) Pokusa na rundkę była ogromna ale wizja "pokuty" przeważyła i utrzymaliśmy fantazję w cuglach:)




badanie przyczepności:)



Szybka przymiarka do startu poprzedzona "parkingową" glebą:)




Odrobinę niżej zatrzymaliśmy się na mecie organizowanego w tym samym dniu Uphillu pod zbiornik, zawodnik z lewej pozamiatał generalkę ;P


Nadajnik na Pradziadzie czeka...


Z górnego zbiornika zjeżdżamy północną ścieżką mijając zawodników męczących się z uphillem, zjazd kończy się za Kouty nad Desnou.
Na dole okazuje się że Krzysiek ma jakieś problemy z powietrzem w kole i przez dłuższą chwilę walczy z naprawą, reszta zdrowo wymęczona na elektrowni rusza pod Cervenohorske Sedlo. Podjazd łagodny ale pod elektrownię zakwasiłem się strasznie i nogi paliły żywym ogniem mimo ślamazarnego tempa:/



Bardzo fajny zjazd na którym Artur Ś. po raz kolejny (po elektrowni) prezentuje niezłe umiejętności, gratulacje bo postęp w porównaniu do poprzedniego sezonu jest astronomiczny:)
Na dole odbijamy na "Vidly", które składają się z dwóch niezbyt wysokich ale rześkich (do 10%) przełęczy. Artur G. chyba ich nawet nie zauważył bo przeorał ten odcinek jak dzik:)

W Karlovej Studziance tankowanie "zbuków z syfonu" (źródełko mineralnej:) i zbliżamy się do ostatniego kata dzisiaj czyli Pradziada.
Startuję razem z Arturem Ś. i Tomkiem ale odjeżdżają mi niemal od razu, po wygłupach na elektrowni każdy następny podjazd robiłem w tragicznym stylu - byle jak byle na górę...
Nie wiem jak tam wjechałem, naprawdę myślałem że po drodze spadnę z roweru, jakby tego było mało Artur G., mimo startu 2-3min później objechał mnie jakbym stał w miejscu, nie wiem co on wpi....la ale też chcę trochę:)
Za Ovcarnią chwila oddechu i małe zaskoczenie, mijam Artura Ś. musiał stanąć bo prądu brakło, ten też zatankował jakieś cholerstwo i po chwili oglądałem jego plecy:)

Artur G. 38min, Tomek 46min, Artur Ś. ?min, ja wgramoliłem się w 51min
Na szczycie czekamy jeszcze chwilę na Matiego, pozostali pozostali na dole:)

Tomka maszynka na tle zdobytego wcześniej Dlouhe Strane




Wcale nie zdycham i w ogóle czuję się świetnie!:)



Myk i jestem w kadrze:)


Na dole pizza dla wszystkich i piwo dla odważnych:)
Jeżeli wyrysowany wcześniej profil nie kłamał pozostało nam jakieś 120km lekkiego zjazdu z jakimiś mikrozmarszczkami po drodze.
Za Vbrnem podpina się do nas Czech świetnie mówiący po polsku, czas szybko leci na pogaduchach, sąsiad odprowadza nas prawie pod Krnov skąd kierujemy się na Głubczyce.


W Głubczycach szybki postój na uzupełnienie zapasów i ruszamy w ostatnie 32km do Kędzierzyna-Koźla na pociąg o 21:22. W połowie drogi nogi miękną mi już całkowicie i daje grupce znak żeby leciała dalej, ja stracę jakieś 5-10min.
Wpadam w miasto 22min przed pociągiem, chłopaki czekają w centrum, moja navi prowadzi nas na dworzec tylko że Zachodni, ten właściwy jest 7km dalej przez miasto:)
Chłopaki myśleli że do pociągu mamy 11min (było 15) i że to ostatni (następny był za pół godz.), nie chciałem ich wyprowadzać z błędu, fajnie było się znorać na sam koniec w "pseudo kryterium", które sobie zafundowaliśmy żeby zdążyć:)



Łańcuch 1 KMC G: 1190km
Kategoria >200km, Jeseniky


Dane wyjazdu:
93.00 km 0.00 km teren
03:20 h 27.90 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:900 m
Kalorie: kcal

Alpy #10 Hradec Kralove - Kłodzko - PKP do Wrocławia

Niedziela, 17 czerwca 2012 · dodano: 24.06.2012 | Komentarze 8

Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9

Niedziela, ostatni dzień naszej eskapady. Dwa tygodnie temu obiecałem sobie, że w niedzielę będę leżał brzuchem do góry ale rzeczywistość zostawiła nam rundę honorową na koniec.

Wspólna jazda średnio nam wyszła bo na początku Artur co chwilę stawał i grzebał w przerzutce, potem ja mało nie rozwaliłem Marcina okularów (najwyraźniej moje to za mało) i goniąc podczepiłem się pod jakiegoś dostawczaka objeżdżając pozostałych, a na koniec urządziliśmy sobie z Arturem wyścig pod przełęcz Polskie Wrota (od Lewina Kłodzkiego do rozjazdu na Zieleniec). Tomek przez cały ten czas holował przyczepkę swoim tempem.
Na rozjeździe komplet ale tylko na chwilkę bo z górki było i znowu Artur podpuścił, a ja nie odpuściłem i tak w kółko i na zmianę, tym sposobem dolecieliśmy do Kłodzka z kosmiczną przelotową:)


do domu...


"maksowanie" (to już naprawdę ostatnie) paluszków w PKP :)


FINITO, wypada się ogolić i karmić głowę tym co oczy widziały jak najdłużej...oby starczyło do następnego;)



Malutkie podsumowanie:
Przejechaliśmy niecałe 1300km w 9 dni zdobywając po drodze 10 przełęczy >2000m.n.p.m., w sumie dało to ~20km przewyższeń i >140km/dobę.

Był to mój pierwszy wielodniowy wypad na rowerze, lepszego towarzystwa i celu (Alpy) nie mogłem sobie wymarzyć i co teraz się pytam?? ;)

Poniżej zgrubna mapka całej trasy z pominięciem powrotu do Kłodzka na pociag.


Łańcuch 3 DA: 1980km
Kategoria Alpy 2012


Dane wyjazdu:
140.00 km 0.00 km teren
05:40 h 24.71 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2060 m
Kalorie: kcal

Alpy #9 Altheim - Vimperk (koleją do Hradec Kralove)

Sobota, 16 czerwca 2012 · dodano: 24.06.2012 | Komentarze 0

Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8 ... Dzień 10

Śniadanie tym razem z lekkim zaskoczeniem, są owoce!:)

Na dzisiaj prosty plan: dojechać do Vimperku na pociąg o 15:48, dystans mizerny ale bogaci o doświadczenia postanawiamy połykać km bez niepotrzebnych przerw.

Przyczepa na początku przypadła Arturowi ale przed pierwszymi garbami zaczął coś marudzić o kolanie (to był taki jego "łańcuch Schlecka" na tej wyprawie:) i dalej ja robiłem za lokomotywę.
Droga do Passau mija nam bardzo sprawnie i po 2h możemy sobie zrobić pamiątkowe fotki nad Dunajem:)




Nie rozczulamy się zbyt długo i ruszamy dalej.
W Passau spadliśmy na jakieś 300m.n.p.m., jak się z czasem okazało żeby zobaczyć przejście graniczne z Czechami musieliśmy się wspiąć na 1000m.n.p.m. zaliczając po drodze masę mniejszych garbów i wzniesień. Nie tego się spodziewałem i na 90km, zdrowo sponiewierany oddaję przyczepę z powrotem w ręce Artura, który zebrał tylko śmietankę i za chwilę toczyliśmy się w dół, o ironio...
Na szczęście sprawiedliwość wzięła górę i po godzinie zdrowo kopnęło pod Kubova Hut, a ja słuchałem tylko "polskiej łaciny" jadąc 200m przed zestawem pociągowym he he he:)

Trochę o czeskiej kolei:)
Plan był następujący Vimperk - Strachonice - Plzen - Praha - Hradec Kralove - Nachod, wszystko przesiadki na 5-10min, a dziarski wagonik w Vimperku łapie 20min poślizgu, pociąg do Plzna przyjeżdża do Strachonic 40min po czasie itd itp:)
O 23:05 mieliśmy być w Nachodzie, ostatecznie wylądowaliśmy po 1:00 w Hradcu:)
Jaja jak berety połączone z małomiasteczkowym czeskim klimatem gdzie czas zdaje się płynąć sporo wolniej niż u nas:)

To naprawdę końcówka całej przygody...


Praha wieczorową porą


ZDJĘCIA

>>>Alpy dzień 10

Kategoria Alpy 2012


Dane wyjazdu:
180.00 km 0.00 km teren
06:35 h 27.34 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1270 m
Kalorie: kcal

Alpy #8 Worgl - Altheim

Piątek, 15 czerwca 2012 · dodano: 24.06.2012 | Komentarze 0

Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7 ... Dzień 9, Dzień 10

Kolejny słoneczny poranek zapowiada spotęgowanie kolarskiej opalenizny. Ruszamy stosunkowo wcześnie z zamiarem dojechania do Passau skąd już tylko rzut kamieniem do Czech.

Po obydwu stronach dość wysoko ale tym razem znamy profil trasy, nie jest groźny:)


Na 25km zaczynamy zdobywać 300m podjazd typu "łąka", taka mała pytka na pożegnanie podjazdów - przynajmniej tak nam się wydawało:) Przyszedł czas na wyrównywanie opalenizny:)



Droga wiedzie przez urokliwą i w miarę spokojną okolicę


Sytuacja nieco się zmienia kiedy dojeżdżamy w okolice jeziora Chiem. Jesteśmy w Bawarii, a poczułem się jak nad jeziorami w rodzinnych okolicach, różowy plastik, podniesione kołnierzyki i auta z logiem śmigła (BMW) zamienione na pudła rezonansowe...
Ta wątpliwa przyjemność nie trwała na szczęście długo i malowniczą ścieżką przebijamy się na północny brzeg gdzie panowała raczej sielska i ospała atmosfera:)



Od rana męczyłem chłopaków wizją kiełbachy i piwa nad jeziorem, korzystając z pięknych okoliczności przyrody rozleniwiliśmy się na dłuższą chwilę w przybrzeżnej knajpce


Droga idzie jak z płatka do momentu, w którym nasz nawigator (Tomek) zostaje w tyle, a ja mylę Traunreut z Traunstein i tym pięknym sposobem obniżamy nasz "lot" na północ o jakieś 15km, trasa wymaga korekty.
Gdzieś po drodze Tomek zrywa linkę w tylnej przerzutce, zostaje mu najtwardsze 50x11 i SIŁA:D
Miejscowy kieruje nas na sklep rowerowy w Laufen gdzie do urwanej linki dochodzi przebita dętka, na szczęście do sklepu jest rzut kamieniem, robimy niezbędne zakupy w rowerowym i otwieramy kącik serwisowy pod marketem.
Tam, zupełnie przypadkiem dostrzegam, że tylna obręcz po przygodzie na remontowanym odcinku za Brenner jest uszkodzona (wcześniej myślałem, że to tylko centra), jakby tego było mało wieczór zbliżał się nieubłaganie, a my mieliśmy zrobione jakieś nędzne 125km...
Ruszamy dalej, pierwsza mała ścianka i spada mi łańcuch, tego było za dużo, dobrze że chłopaki pojechali, a tubylcy nie znają polskiego...
Reszta czekała kilka km dalej, jedziemy wspólnie ale tylko przez chwilę musiałem dołożyć do pieca żeby się trochę uspokoić...
Artur z przyczepką dziarsko się trzymał, a Tomek po tym jak przegapił dwa mocniejsze akcenty na hopkach musiał nas gonić przez jakieś 10km z przelotową ~45km/h.
Pomimo przygód udaje nam się dokręcić do 180km, jest szansa zdążyć na pociąg w Czechach.

>>>Alpy dzień 9

Kategoria Alpy 2012


Dane wyjazdu:
158.00 km 0.00 km teren
06:40 h 23.70 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2150 m
Kalorie: kcal

Alpy #7 San Leonardo - Worgl

Czwartek, 14 czerwca 2012 · dodano: 21.06.2012 | Komentarze 1

Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6 ... Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10

Podobnie jak wczoraj poranek okazał się bezdeszczowy.


Reakcja na wieść o tym, że dzisiaj ja zaprzyjaźnię się z galaretą:)



Ostatni rzut okiem na San Leonardo


Wczorajszy dzień zakończyliśmy po kilku km podjazdu pod Passo di Giovo lub Jaufenpass, wypadało go dokończyć:)
Do przerobienia zostało jakieś 12-13km bardzo równego podjazdu z nachyleniem rzadko schodzącym poniżej 8% i z bardzo nielicznymi odcinkami na których można złapać tchu.
Artur i Marcin postanowili dokończyć wczorajsze harce i od razu wyrwali do przodu, przez dłuższą chwilę jechaliśmy wspólnie z Tomkiem ale najwyraźniej nie był to jego dzień bo ostatnie km robiłem już samotnie. Po drodze na górę dwóch Niemców było zainteresowanych przyczepą, zwłaszcza jeden z którym wywiązała się dość ciekawa i bardzo żywa dyskusja:) Zdębiał jak usłyszał że można z tym lecieć 80km/h:)

Przed przełęczą chłopaki urządzili sobie małą sesję, ja i Tomek wciąż harowaliśmy odrobinę niżej



Ledwie 2h po śniadaniu i już coś na koncie, motywujące:)



"Średni Pakiet Zjazdowy" tylko okularów trochę brak...


Następnie kierujemy się na Innsbruck przez niezbyt ambitną kolarsko Brenner Pass.




Niestety na zjeździe doświadczyliśmy w Austrii odrobiny polskiego klimatu, drogowcy zostawili próg po frezarce na odcinku o nachyleniu 10%. Tomkowi udało się w ostatniej chwili przeskoczyć, Marcin jechał na oponach 25 i przeżył, Artur szukał bidonów a ja wje....łem się z całym impetem z przyczepką i teraz mam tylną obręcz do wymiany:/
Do Innsbrucka po krótkiej wspinaczce prowadzi dość stromy zjazd, zakręty są szybkie, a "ogon" dodatkowo pomaga mi nabrać prędkości, było całkiem wesoło, zwłaszcza jak na zakręcie opony straciły kontakt z asfaltem:)

Tomek ustrzelił słynną skocznię na wjeździe



Przebijamy się na dworzec


Od Bormio Marcin walczy z przeziębieniem i zdecydował się wracać autobusem do kraju. W mieście wciągamy jakieś odpadki z Burger Kinga, przepakowujemy kolegę do stylówki Emporio Rumuni, do łask wracają klapki więc to takie deja vu z lotniska we Wrocku:) Trochę szkoda ale nic na SIŁĘ...;P
Cała przerwa zajmuje nam dobre 1,5h.

Dalsza trasa to w sumie nic specjalnego, zrobiło się płasko, nudno i bardzo tłoczno na drodze dlatego Tomek co jakiś czas prowadził nas na lokalne dukty gdzie >10% ścianki skutecznie wyrywały nas z letargu:)


W Worgl`u znaleźliśmy bardzo fajny nocleg za 33E w niejakim Bad&Rooms;:) Było tam wszystko czego nam trzeba, ekspres do kawy z kawą (!), wielki tv na euro, warsztat z niezbędnymi chemikaliami i właściciel, który lubił przebywać z gośćmi bo...nie lubił żony;P - przynajmniej tak to sobie na szybko poukładaliśmy:)

Smutek po "odejściu" Marcina postanowiliśmy utopić w kilku piwach, które w połączeniu ze 160km z przyczepą skutecznie mnie położyły...

ZDJĘCIA

>>>Alpy dzień 8

Kategoria Alpy 2012


Dane wyjazdu:
127.00 km 0.00 km teren
05:50 h 21.77 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2870 m
Kalorie: kcal

Alpy #6 Steeeeeelvioooo!!!

Środa, 13 czerwca 2012 · dodano: 20.06.2012 | Komentarze 2

Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4, Dzień 5 ... Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10

Pobudka i nieśmiało wyglądamy za okno - pada...
Powtarzamy codzienną rutynę, pakowanie, maksowanie;P (śniadanie) i do depozytu:D, wychodzimy przed hotel a tam...


Czy mogło być piękniej? Wprawdzie prognozy na samej przełęczy nie były zachęcające ale prawdę mówiąc nikt z nas się tym nie przejmował.
Podjazd zaczyna się dosłownie 1km od hotelu.
Wczorajsze dywagacje przy piwie doprowadziły do małego zakładu, Artur postawił 6-cio paka że wciągnie galaretę pod Stelvio poniżej 2h, podjazd ma równo 20km. Oczywiście przyjąłem zakład:) Wątpię żeby reszta narzekała...









Ostatnia prosta!


Trochę historii tego epickiego podjazdu. Jak widać zaczęliśmy wszyscy razem, każdy miał już swoje w nogach dlatego proponowaliśmy Arturowi zmianę ale uparł się na to piwo:) Nachylenie generalnie trzymało dość równo poza jednym odcinkiem gdzie kopnęło pod 14% dając wszystkim w kość no i ostatnimi kilometrami.

Mając świadomość, że nie szybko zawitam tu ponownie od połowy postanowiłem jechać swoje, chciałem zobaczyć czy po tym wszystkim zdołam utrzymać założoną intensywność do końca. Po chwili zauważyłem, że Tomek również podkręcił tempo, dystans między nami utrzymywał się bez zmian ale kilkoma mocniejszymi skokami doszedł mnie i od tego momentu kręciliśmy razem. Kilka razy spróbowałem delikatnie podkręcić, dosłownie o 0,5km/h ale wiedziałem że kompan to odczuje:) W końcu jakieś 4km przed końcem stwierdził że musi stanąć, ja poleciałem dalej. Wystartował po jakiejś chwili mając do mnie kilkaset metrów straty, postanowiłem min odpuścić tak aby mieć te 5% rezerwy w razie W, 3km przed końcem podjazd kopie do równiutkich 10-11% - istna mordęga dla takich "górali" jak ja. Na ostatnich serpentynach przewaga wynosiła jakieś 50m, byłem pewien że nie da rady gdy na ostatniej prostej dosłownie 100m przed metą usłyszałem go tuż za sobą! Na finiszu wykrzesaliśmy z siebie wszystko, wygrałem o koło...
Przez te 10km nogi paliły "ogniem piekielnym" a płuca chciałem wypluć, świetna zabawa dzięki sąsiad:)



Artur WYGRAŁ zakład!:)


Chwila na foty (wszyscy mają z tablicą oprócz mnie...) i przygotowujemy się do zjazdu, gdy nagle...Droga zamknięta z powodu zagrożenia lawinowego.


Kilka razy chciałem sprowokować choćby malutką ale się nie udało;)


Tych serpentyn chyba nikomu tutaj nie trzeba przedstawiać.


Obiecaną 1h do otwarcia postanowiliśmy spędzić w przytulnych warunkach:)


Na tych starych zdjęciach KAŻDY ładuje z blatu...


Było w górę jest w dół:) Przygody na zjeździe:
- klasyczny "cyrkiel" na wyjściu z serpentyny
- pewien kierowca dostawczaka postanowił zostawić mi 1,5m do betonowych barierek przy 70km/h...
- to samo zrobił pewien idiota w Catheramie



Na dole mieliśmy problem żeby zebrać ekipę, Artur w niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się kilka km dalej...do tej pory nie wiem jak to zrobił.


Od Prato do Merano jedziemy pięknie nasłonecznioną doliną, najwyraźniej panuje tam jakiś mikroklimat bo sady owocowe nie miały końca.




Przez spory odcinek przebijamy się główną drogą lub mocno pofalowanymi odbiciami, okazało się że całość mogliśmy przebyć specjalnie przygotowaną ścieżką rowerową. Generalnie staraliśmy się unikać takich wynalazków z uwagi na krawężniki, przejścia itd to wszystko mocno spowalnia tempo ale tutaj po wjechaniu na taką ścieżkę mieliśmy wrażenie jazdy po mikro przełęczy:) serpentyny, zjazdy, tunele wszystko jak jeszcze kilka godzin temu tylko 3x pomniejszone:) Rewelacja.





Merano ciężko opisać w kilku słowach, miasto zapiera dech w piersi, jest przepiękne! Trzymając się wzdłuż rzeki, przecinając kawiarniane ogródki wjechaliśmy do jakiegoś zaczarowanego zagajnika z pajęczyną ścieżek z której ciężko było się wydostać.

Tomka navi wysiadła...


Ostatecznie ktoś wyczuł asfalt


W San Leonardo zatrzymujemy się na popas i mentalne przygotowanie przed atakiem przełęczy Passo di Giovo.
Włoski Tyrol pełną gębą - Can You speak english? NEIN! Na szczęście Marcin uczył się niemieckiego 12lat...

Tym razem dopadło Tomka, któremu towarzyszyłem jako asekurant. Artur i Marcin postanowili się powygłupiać i wyrwali do przodu:)


Po drodze zobaczyli pensjonat z TAKIM tarasem i o dalszej jeździe nie było mowy, coś tam przebąkiwali o późnej godzinie ale nie oszukujmy się, urżnęli się przy wygłupach i leń ich dopadł:)


ZDJĘCIA

>>>Alpy dzień 7

Kategoria Alpy 2012


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Alpy #5 Kupa w Bormio...

Wtorek, 12 czerwca 2012 · dodano: 20.06.2012 | Komentarze 0

Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3, Dzień 4 ... Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10

Bądź tu mądry i sobie coś zaplanuj...

Pierwszego dnia pochłonęła nas pajęczyna ulic, drugiego pokonała mentalność i zwyczaje Szwajcarów, trzeci dzień był na otarcie łez, ale dopiero wczoraj dołożyliśmy do pieca i byliśmy naprawdę zadowoleni z czasu i miejsca w którym wylądowaliśmy...do poranka.

Wyglądamy przez okno, pada - nic nowego, pakowanie, śniadanie, wymiana klocków i smarowanie łańcuchów po wczorajszym zjeździe, każdy w blokach gdy dopada nas recepcjonista ze słodkim hasłem
"if it`s raining here, there is snow on Stelvio it is dangerous for you to go"
Nosz k...wa jego mać! Szybko do kompa, webcam na Stelvio i załamka, droga zasypana, 0st od wysokości ~2300m.n.p.m. (Stelvio to 2757).

Siedzimy na dupach kombinując, Gavię odpuściliśmy już od rana przez deszcz, mamy dwa wyjścia albo poczekać do 16-17 i spróbować się przebić na drugą stronę przez Stelvio albo znaleźć kogoś kto nas przerzuci autem, prognozy na następne dni nie były optymistyczne i byliśmy gotowi odpuścić podjazd.
Patrząc na pogodę w okolicach 15 decydujemy się poszukać transportu, okazuje się jednak że na górze jest tak źle, że żaden z tych jeszcze wczoraj odważnych kierowców nie zdecyduje się na jazdę, później dochodzi info że zjazd jest w ogóle zamknięty...

Dzięki Tomkowi mamy uwiecznionego screena z pogodą na Stelvio tamtego dnia.


Przez całe to zamieszanie kręciliśmy się po hotelu i depozycie z rowerami przez pół dnia bez wykupionej doby hotelowej, właścicielkę ewidentnie doprowadzało to do szewskiej pasji i przyjmując Polaków następnym razem na bank nie wpuści ich do depozytu z obawy przed okupacją:)

Zdecydowaliśmy się zostać na kolejną noc, nie pozostało nic innego jak narzucić papcie i skoczyć po piwo, wieczorem nasi starli się z Rosją...

>>>Alpy dzień 6
Kategoria Alpy 2012


Dane wyjazdu:
145.00 km 0.00 km teren
07:30 h 19.33 km/h:
Maks. pr.:84.10 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:4000 m
Kalorie: kcal

Alpy #4 Thusis - Livigno

Poniedziałek, 11 czerwca 2012 · dodano: 20.06.2012 | Komentarze 3

Dzień 1, Dzień 2, Dzień 3 ... Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10

Na dziś przygotowaliśmy "królewski etap" całej wyprawy, zaplanowana trasa wiodła przez 5 przełęczy >2200m.n.p.m. z metą we włoskim Livigno.

Dzień zaczęliśmy bardzo zwyczajnie, 1,5h śniadanie i wspinaczka w deszczu z odruchami wymiotnymi po obżarstwie:)
Marcin postanowił dziś na długo zaprzyjaźnić się z galaretą co bardzo ucieszyło pozostałych:)


Tomek towarzyszył mu przez spory kawałek uwieczniając bardziej spektakularne miejsca.


Standardowo deszcz odpuścił po 2-3h i nastroje od razu się poprawiły








Julier zdobyty


Następnie zjeżdżamy do St. Moritz na jakiś ciepły posiłek. Trafiamy do restauracji przy hotelu De Bellaval, nasze rozterki cenowo/energetyczne rozwiewa "dzień dobry"! Jeden z kelnerów był Polakiem i po usłyszeniu gdzie co i jak daleko pomógł nam "zatankować do pełna" nie rujnując naszych kieszeni:) Zjedzenie całej porcji wymagało sporego samozaparcia, nie wszystkim się udało:)


Do tej pory podjazdy robiliśmy albo podzieleni albo indywidualnie, wiadomo jak w górę to każdy sobie..
Po następną zdobycz postanowiliśmy jechać w komplecie.






Widoki po drodze były oszałamiające...



Z Passo di Bernina "spadamy" raptem 300m w dół, wjeżdżamy do Włoch i zaczyna się wspinaczka pod Livigno. W Szwajcarii przyzwyczailiśmy się, że nachylenia bardzo rzadko przekraczają 10-11%, zazwyczaj trzymają 7-10% i zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić przez te trzy dni. Po przekroczeniu granicy dała o sobie znać włoska fantazja, przywalili podjazd który trzymał 11-14%, nie wiem jak Artur zrobił to z przyczepką na ogonie bez przystanku, mnie w którymś momencie zagotowało...


Livigno kilkaset metrów niżej


W Livigno robimy małe zakupy i wszyscy zastanawiamy się czy mijana babeczka na łyżworolkach to Justyna Kowalczyk:) Po powrocie okazało się że ujeżdżała te same ścieżki co my:)

Artur postanawia nie odpuszczać i dziarsko wyciąga przyczepkę z Livigno na kolejną przełęcz. Marcin próbuje sabotować jego walkę rzucając przy wysiłku progowym nonszalanckie "ej stańcie na chwilę" albo "czy to był wóz shimano?", po każdej próbie potrzebowaliśmy dobrej chwili żeby się uspokoić:)
Kranówa nigdzie nie smakuje najlepiej.


Twarz przybiera diabelskiego wyrazu na widok takich znaków :D


Pogoda na podjeździe pod ostatnią przełęcz załamuje się, pada i wieje bardzo silny wiatr.


Pozostał tylko zjazd do Bormio, zdjęć nie ma bo było to najgorsze doświadczenie na całym wyjeździe. Czekała nas 20km walka o przetrwanie, deszcz nie padał tylko dosłownie ciął po twarzy jak igłami (wspomnę że wczoraj rozwaliłem okulary...), dodatkowo osławiona fantazja (albo bardziej trafnie debilizm) niektórych włoskich kierowców skutecznie podnosił nam i tak wysokie tętna. Na dole byliśmy przemoczeni do suchej nitki, z klocków hamulcowych zostały wiórki, na szczęście udało nam się znaleźć przytulny hotelik Adelle w którym zamelinowaliśmy na dłużej...:)
Był to zdecydowanie najlepszy dzień do tej pory, 5 przełęczy powyżej 2200m, całkiem przyzwoity dystans i przede wszystkim w końcu udało nam się dojechać pod przełęcze Stelvio i Gavię czyli główne cele naszej wyprawy :D

ZDJĘCIA

>>>Alpy dzień 5

Kategoria Alpy 2012


Dane wyjazdu:
143.00 km 0.00 km teren
06:45 h 21.19 km/h:
Maks. pr.:76.00 km/h
CADavg:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2880 m
Kalorie: kcal

Alpy #3 Oberwald - Thusis

Niedziela, 10 czerwca 2012 · dodano: 20.06.2012 | Komentarze 0

Dzień 1, Dzień 2 ... Dzień 4, Dzień 5, Dzień 6, Dzień 7, Dzień 8, Dzień 9, Dzień 10

Kolejnego ranka na śniadaniu stawiają się operatorzy wyciągu krzesełkowego:)
Nie chcąc powtarzać wczorajszego błędu, w porozumieniu z właścicielem pensjonatu czyścimy prawie cały bufet za dodatkowe 10CHF i robimy kanapki na drogę (jest niedziela...)

Dzień znowu mieliśmy zaczynać w deszczu ale zaraz po starcie wypogadza się i jest zupełnie sucho.
Wczoraj wylądowaliśmy u podstaw przełęczy FurkaPass, dzisiaj czekało nas ponad 16km wspinaczki z 1300m na prawie 2500m. Tomek postanowił zapracować na pierwsze pkt. w klasyfikacji "szerpa wypadu":)


Serpentyny pnące się na ścianie w tle nie wróżyły niczego dobrego...




Widzicie tunelik na dole? Jest na ujęciu wyżej, a to ledwie początek podjazdu...


Szczyty skąpane we mgle




Belvedere zdecydowanie wymaga kapitalnego remontu:)


Tomek walczył dzielnie ale na 13% odcinkach każdy kg bezlitośnie wysysa energię.


Pierwszy ze szwajcarskich gigantów na naszej trasie okiełznany, teraz pozostaje przetrwać na zjeździe przy temp. 10st:)



Po zjeździe trafiamy do Andermatt


Z którego bezpośrednio zaczynamy wspinaczkę na bardzo malowniczą przełęcz Oberalp.


Panorama Andermatt, na końcu w tle przełęcz Furka



Tomek wciąż walczy


Końcówka podjazdu bardzo delikatna, wzdłuż drogi poprowadzono tory słynnego Glacier Expresu (czerwona ciuchcia w tle)


Drugi gigant na koncie



Po zjeździe przerwa na ładowanie akumulatorów i przejmuję przyczepkę od Tomka


Czasami byliśmy zmuszeni opuścić główne trakty


Jakieś 40km było delikatnie z górki, chłopaki kolektywnie pracowali na zmianach osłaniając mnie i "galaretę":) Przez jakiś czas mieliśmy nawet kilku rowerzystów na ogonie ale chyba widząc jak zachowuje się przyczepka postanowili nie ryzykować jazdy za nią i odłączyli się:)


Było z górki musi być pod górkę - ten tekst będzie się często powtarzał:)




Do docelowego Thusis zmierzamy piękną doliną



Na koniec wypadają mi okulary i rozjeżdżam je przyczepką, niby drobnostka ale na zjazdach by się jeszcze przydały...

Taki etap niby bez historii ale jechało się bardzo dobrze i przy bezdeszczowej pogodzie. Ponadto w końcu udało nam się zbliżyć do pierwotnych założeń odnośnie dziennych przebiegów. Wieczorem opracowaliśmy szatański plan na następny dzień :)

ZDJĘCIA

>>>Alpy dzień 4

Kategoria Alpy 2012